Powróciłam! W końcu udało mi się napisać ten rozdział, jest całkiem długi chociaż osobiście nie jestem z niego zadowolona. Przerwa w pisaniu zrobiła swoje, ale wracam z planem całego opowiadania, a kolejne części czekają na spisanie. Mam nadzieję, że uda wam się przebrnąć przez ten rozdział. ;) Życzę miłego czytania.
*********
Słońce nieśmiało wpadało przez szczeliny między zasłonami
padając prosto na twarz mężczyzny śpiącego w pokoju. Minęły trzy tygodnie od
kiedy Salazar zamieszkał w domu Malfoy’ów i ten pokój stał się jego
własnym. Na początku pobytu jego relacje
z Narcyzą i Draconem były dosyć napięte, nie wiedzieli oni jak zachowywać się w
stosunku do niego. Kobieta mimo że znała go za czasów kiedy chodziła do szkoły
nie mogła się przyzwyczaić do jego materialnej formy i często zachowywała się
jakby nie był do końca prawdziwy. Natomiast jej syn nie mógł się pogodzić z
tym, że jego dawny wróg jest potężnym założycielem. Był zawstydzony swoim
zachowaniem w szkole i często tracił koncentrację podczas lekcji Oklumencji.
Sal był wtedy zmuszony z nim poważnie porozmawiać, przekonał chłopaka, że na
jego miejscu prawdopodobnie zachowałby się tak samo. Od tego momentu ich
relacje zaczęły być coraz bardziej stabilne i młody Malfoy zaczął robić wielkie
postępy w Magii Umysłu. Prosił Slytherina nawet o pomoc w nauczeniu się
Leglimencji, jednak ten stanowczo odmówił. Nie był gotów na dopuszczenie kogoś
do swoich wspomnień, a nauczenie kogoś Leglimencji właśnie z tym by się
wiązało.
W końcu promienie słońca stały się nie do zniesienia i
mężczyzna otworzył swoje różnokolorowe oczy. Nie do końca jeszcze rozbudzony
spojrzał na zegar stojący w rogu pokoju i przeciągnął się. Zdecydowanie nie
chciało mu się dzisiaj wstawać, jednak były rzeczy które musiały zostać
zrobione tego dnia, więc z pewnym ociąganie zwlókł się z łóżka i poczłapał w
stronę łazienki. Po wręcz lodowatym prysznic poczuł się dużo bardziej
rozbudzony, więc szybko ubrał czarne spodnie i zieloną koszulę z wyhaftowanym
na niej srebrną nicią bazyliszkiem, do tego założył buty ze smoczej skóry, a
włosy związał w luźny kucyk czarną wstążką. Do tego rzucił jeszcze szybkie
zaklęcie maskujące na swoje oczy, tak, że teraz oba były zielone. Przed
wyjściem z pokoju wrzucił jeszcze odrobinę karmy dla sów do miski Cassiopei,
gdyż takie imię otrzymała jego nowa towarzyszka. Po tym, szybkim krokiem
skierował się w stronę jadalni, gdzie zapewne już czekali na niego Malfoy’owie. Kiedy wszedł do pomieszczenia zauważył jedynie Narcyzę,
która wyglądała na odrobinę zmartwioną. Salazar usiadł na swoim stałym miejscu
i zaczął nakładać jedzenie, czekając aż kobieta powie mu, co zaprząta jej
myśli. Właśnie zabierał się za jedzenie swoich ulubionych tostów z dżemem
brzoskwiniowym, kiedy Cyzia nie wytrzymała.
- To już dzisiaj, prawda?
Salazar przyjrzał się jej uważnie, po czym z głębokim
westchnięciem odłożył kanapkę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Co dokładnie masz namyśli, Narcyzo?
- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię, Salazarze
Slytherinie. – kobieta spojrzała na niego surowo – Planujesz dzisiaj uwolnić
Lucjusza, czyż nie?
- Wydaje mi się, że nadszedł już odpowiedni czas. –
mężczyzna posłał jej złośliwy uśmiech – W końcu, jeżeli go nie uwolnię, to
stracę swoją magię.
- Salazarze…napadnięcie na Azkaban nie jest…
- Kto powiedział o napadaniu na Azkaban? – Slytherin przerwał
jej nie czekając aż skończy zdanie – Zamierzam po prostu pójść do Ministerstwa
i grzecznie porozmawiać sobie z Ministrem.
- Oh… - Narcyza zarumieniła się lekko. Jak mogła zapomnieć,
że mężczyzna, który z nią rozmawia nie jest jakimś głupim Gryfonem tylko
racjonalnie myślącym człowiekiem i to w dodatku Slytherinem. Przez jego młody
wygląd często zdarzało jej się go traktować jak dziecko, nie mogła nic na to
poradzić, w końcu była matką.
Salazar westchnął ciężko i powoli wstał i podszedł do pani Malfoy,
jak widać dzisiaj obejdzie się bez śniadania. Położył jej ręce na ramionach i
spojrzał prosto w oczy.
- Nie martw się o mnie. Nie zrobię nic głupiego i obiecuję
Ci, że jeszcze dzisiaj wieczorem będziesz miała w domu swojego męża. Całego i
zdrowego.
Z tym słowami obrócił się na pięcie i przeszedł do sąsiedniego
pokoju. Chwycił garść proszku Fiuu i zdecydowanym krokiem wchodząc do kominka
powiedział wyraźnie: „Ministerstwo Magii”. Parę sekund później stał przed
fontanną, która jeszcze niedawno była całkowicie zniszczona. Przyglądał jej się
chwilę wspominając wydarzenia, które miały miejsce w tym budynku. Żałował, że
Syriusz zginął w tej bitwie, chociaż z drugiej strony nie był w stanie sobie
wyobrazić jak Black by zareagował na jego prawdziwe oblicze. Mimo to, gdyby
udało mu się przekonać mężczyznę do tego, że Dumbledore wcale nie jest taki
miły jakiego udaje, Łapa stałby się wyjątkowo silnym sprzymierzeńcem. Odrobina
tradycyjnego dla rodu Black’ów szaleństwa połączona z wpływami jakie posiadał
jako głowa rodu czystej krwi były by bezcenne. Jednakże nie ma co płakać nad
rozlanym mlekiem. Slytherin otrząsnął się ze swoich rozmyślań i starając się
pozostać niezauważonym przemknął w stronę windy. Szczęście musiało mu wyjątkowo
sprzyjać, gdyż ta była pusta i udało mu się dotrzeć pod gabinet Ministra nie
będąc przez nikogo zaczepionym. Nie przewidział tylko jednego…sekretarki przed
gabinetem. Kobieta wydawała się nie być zbyt zainteresowana otoczeniem,
natomiast wyjątkowo pochłonęło ją malowanie paznokci na obrzydliwy, różowy
kolor. Miał nadzieję przemknąć niezauważony przed jej biurkiem prosto do
gabinetu Knota, jednak wyjątkowo złośliwa deska w podłodze zaskrzypiała jak
tylko postawił na niej nogę przyciągając spojrzenie kobiety. Sal postarał się
przywołać na twarz w miarę uprzejmy uśmiech, co było trudne biorąc pod uwagę
fakt, że ta patrzyła na niego jak na swoją nową ofiarę.
- W czym mogę panu pomóc? – zapytała dziecięcym głosikiem,
patrząc na niego zalotnie (a przynajmniej tak jej się wydawało).
- Ekhm…czy pan Minister jest u siebie? – Salazar z całej
siły próbował powstrzymać ukazanie na swojej twarzy obrzydzenia.
- Ależ oczywiście! Zaraz pana zapowiem. Panie…?
- Potter. Harry Potter.
Źrenice kobiety zwęziły się na jego nazwisko, jednak po
chwili wróciły do normalności.
- To prawdziwa przyjemność pana…
- Jeżeli to nie problem, prosiłbym żeby poinformowała pani
Ministra o mojej obecności w tej chwili, gdyż jestem obecnie bardzo zajęty i
nie mam czasu na towarzyskie pogaduszki. – porzucił przyjazny wyraz twarzy na
rzecz tego beznamiętnego. Kobieta oburzona, zerwała się ze swojego krzesła i
bez pukanie wtargnęła do gabinetu Knota. Po chwili wyszła i gestem ręki
wskazała mu otwarte drzwi. Sal westchnął z ulgą, już więcej nie będzie musiał
słuchać tego piskliwego głosiku. Zdecydowanym krokiem wszedł do gabinetu i
zamknął za sobą drzwi rzucając niewerbalnie i bezróżdżkowo kilka zaklęć
wyciszających. Nie miał wątpliwości, że kobieta będzie próbowała podsłuchać
jego rozmowę z Ministrem. Odwrócił się w stronę mężczyzny siedzącego na wielkim
fotelu i próbującego udawać pewnego siebie. Uśmiechnął się odrobinę drapieżnie,
co spowodowało, że źrenice Korneliusza lekko się zwęziły.
- Panie Ministrze…miło pana widzieć.
- Ah…pan Potter! Muszę przyznać, że bardzo się pan zmienił
od czasu, kiedy widziałem pana po raz ostatni. W czym mogę panu pomóc?
Slytherin nieśpiesznie podszedł do dużego, dębowego biurka i
wspierając się na nim rękami, pochylił się w stronę Knota patrząc mu prosto w
oczy.
- Zdaje się, że w Azkabanie po raz kolejny został zamknięty
niewinny człowiek, panie Ministrze. Pragnę prosić o jego uwolnienie.
- Niewinny człowiek? Ależ mój chłopcze! To niemożliwe!
- Tak samo niemożliwe jak w przypadku Syriusza Blacka?
Po jego pytaniu zapadła cisza podczas, której Minister
zastanawiał się nad odpowiedzią, a Salazar dzięki Magii Umysłu przesyłał mu
przeświadczenie, że mówi prawdę i powinien mu zaufać.
- No dobrze…kto to taki?
- Lucjusz Malfoy.
- Chłopcze, musisz się poważnie mylić. Ten mężczyzna…
- Nie jest pierwszym szpiegiem w szeregach Voldemorta w
historii. – przerywanie ludziom w połowie zdania zaczynało mu wchodzić w krew.
– Nigdy nie był wierny temu samozwańczemu lordzinie, więc byłbym wdzięczny
gdybyś zwolnił go z Azkabanu.
- Panie Potter, to nie jest takie łatwe.
- Owszem, jest. Wystarczy, że wypiszesz jeden mały
papierek…Ministrze. – powiedział Sal, specjalnie akcentując ostatnie słowo. – W
końcu, co to takiego dla tak ważnej persony?
Slytherin patrzył z błyskiem w oczach jak mężczyzna po chwili
wahania wyciąga z szuflady biurka kawałek pergaminu i zaczyna pisać. Knot za
wszelką cenę chciał udowodnić swój autorytet jako Minister Magii, a uwolnienie
szpiega z Azkabanu mogło podnieść jego prestiż zwłaszcza po jego ostatniej
pomyłce dotyczącej powrotu Voldemorta. Ten człowiek nie nadawał się do
pełnienia tak ważnej funkcji i Salazar wiedział, że w momencie, w którym będzie
miał coś do powiedzenia zrobi wszystko, żeby usunąć go ze stołka. Z wyjątkowo
miłym uśmiechem odebrał pismo od Korneliusza i podziękował, po czym szybkim
krokiem skierował się do wyjścia. Nie oglądając się za siebie pomknął do
kominka. Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia i nie zamierzał z nią
zwlekać. Wręcz biegnąc wskoczył do kominka i wypowiedział interesujący go
adres.
Nie minęła chwila i znalazł się w pomieszczeniu, w którym
każda wolna przestrzeń była usiana kartkami. No cóż, nie przypuszczał, że
redakcja najważniejszej w czarodziejskim świecie gazety będzie tak
niezorganizowana, chociaż z drugiej strony, fakt, że pracowała w niej Skeeter
nasuwał pewne wnioski. Sal dosyć szybko wyszukał wzrokiem osobę, która wydawała
się wcale nie przejmować zamieszaniem panującym na Sali. Pewnym krokiem
skierował się do tego człowieka.
- Dzień dobry. Czy jest pan może redaktorem naczelnym?
- Tak. W czym mogę panu pomóc, panie…?
- Potter. Chciałbym udzielić wywiadu do pana gazety. Jest
pewna bardzo ważna informacja, którą chciałbym się podzielić ze światem.
- Oh…pan Potter! Ależ oczywiście! Już kogoś wołam! Ab…!
- Jeżeli jest taka możliwość, chciałbym żeby wywiad
przeprowadziła pani Skeeter.
Na chwilę zapadła cisza. Mężczyzna wyraźnie nie spodziewał
się takiej prośby i przez moment nie wiedział co zrobić, jednak po chwili się
otrząsnął i odpowiedział:
- Ależ oczywiście, panie Potter. Żaden problem. Rita!
Zza jednego biurka, zawalonego toną papierzysk wyjrzała
kobieta. Gdyby ktoś zapytał Salazara kto to, nigdy by nie zgadł, że to Skeeter.
Zniknęły okulary i długie paznokcie, miała na sobie skromną niebieską szatę i
włosy związane w luźny kok.
- Tak, panie redaktorze?
- Pan Potter życzy sobie, żebyś przeprowadziła z nim wywiad.
Kobieta uważnie przyjrzała się Salowi. Zmiana jego wyglądu
była bardzo wyraźna i podejrzewał, że dziennikarka będzie próbowała poruszyć
ten temat w ich rozmowie. Na szczęście zawsze mógł to usprawiedliwić
dojrzewaniem. Uśmiechnął się do niej życzliwie i ruszył w jej kierunku. Zajął
krzesło naprzeciwko jej biurka i czekał aż Rita zacznie mówić, sam nie miał
zamiaru zaczynać mimo że rozmowa sama w sobie nie była potrzebna, gdyż miał
wszystkie informacje, które chciał żeby zamieściła w wywiadzie na kartce.
Skeeter odchrząknęła i wyciągnęła kawałek czystego pergaminu i pióro.
- A więc, panie Potter…
- Pozwoli pani, że pani przerwę. – uniósł do góry dłoń z
delikatnym uśmiechem na twarzy. – Tak naprawdę mam już spisane wszystko, co
chciałbym pani powiedzieć i wystarczy, że zrobi pani z tego wywiad. Oboje
dobrze wiemy, że jesteś w tym najlepsza, a ja cenię sobie swój czas.
- Oh…czyżby mały chłopiec w końcu dorósł? – na twarz kobiety
powrócił dobrze mu znany uśmiech. – A czy zechciałbyś może wytłumaczyć zmianę
swojego wizerunku?
- Jak słusznie powiedziałaś…dorosłem. – uśmiech ani na
moment nie zszedł z jego twarzy, kiedy wyciągnął kartkę z informacjami w jej
stronę. W momencie, w którym kobieta złapała za jej koniec pochylił się w jej
stronę i wyszeptał jej do ucha: - Jeżeli cokolwiek przeinaczysz albo napiszesz
coś czego bym sobie nie życzył nawet Twoja animagiczna forma nie pomoże Ci się
przede mną ukryć.
Kiedy tylko wypowiedział wstał, ukłonił jej się i ruszył w
stronę wyjścia. Musiał się jeszcze dostać do Azkabanu, a był już bardzo
zmęczony i przede wszystkim głodny. Teleportował się do budki strażniczej na
brzegu jeziora. Niestety bezpośrednie dostanie się do więzienia było niemożliwe,
a przepłynięcie przez jezioro zajmowało trochę czasu, więc jeżeli chciał
wyrobić się do wieczora musiał się spieszyć. Z niesmakiem spojrzał na śpiącego
strażnika, obecność dementorów sprawiła, że czuli się zbyt bezpieczni, a jak
wiadomo te stwory nie są niezawodne. Z głośnym westchnięciem szturchnął
mężczyznę i czekał aż ten się obudzi, następnie podał mu kartkę ze zwolnieniem
Lucjusza Malfoy’a z więzienia. Strażnik machnął jedynie ręką wskazując łódki
przymocowane do brzegu i oddał mu kartkę ze zwolnieniem. Westchnął i ruszył w
stronę brzegu, przy takiej ochronie nic dziwnego, że w zeszłym roku udało się
uciec tylu Śmierciożercom. Wszedł do łódki, która sama zaczęła płynąć. Był już
w połowie drogi do więzienia, kiedy zaczęli się do niego zbliżać dementorzy.
Jeżeli miał być ze sobą szczery musiał przyznać, że nie wiedział czemu
Ministerstwo w dalszym ciągu zezwalało na ich obecność w Azkabanie, przecież
nie mogli być aż takimi idiotami. Prawda? Stwory zaczęły się do niego zbliżać,
a on był w zbyt złym nastroju, żeby przywołać patronusa. Westchnął po raz
kolejny i wyczarował ognistego węża, który pochłonął dementorów. Okropne
wrzaski rozniosły się wokół niego, kiedy wąż je zabijał. Były to krzyki ludzi,
którym owe potwory wyssały dusze. Skrzywił się na ten dźwięk, to był jeden z
powodów jego nienawiści do tych stworzeń, po ich „pocałunku” dusza czarodzieja
nie mogła zaznać spokoju. Po tym zdarzeniu, już bez żadnych przygód dotarł do
brzegu. Szybkim krokiem skierował się do wejścia i skinął głową strażnikowi
przy drzwiach. Ten uśmiechnął się do niego radośnie i przywołał go ruchem
dłoni. Salazar szybko do niego podszedł i wręczył już kolejnej osobie kartkę za
zwolnieniem.
- Czyli jednak ktoś opuści te mury na własnych nogach i to w
pełni legalnie.
- Taaak. To chyba dość rzadkie, czyż nie?
- Niestety tak, a często ma się wrażenie, że siedzi tu wielu
niewinnych ludzi. Nawet my, strażnicy, jesteśmy tu w pewnym sensie uwięzieni.
- Nie próbowaliście się buntować?
Strażnik westchnął ciężko i spojrzał Slytherinowi prosto w
oczy.
- Ci, którzy spróbowali zostali pochowani na tej wyspie.
Sal przyjrzał się uważnie mężczyźnie i skinął mu krótko
głową. Szybkim krokiem ruszył w stronę celi, która została mu wskazana jako ta
należąca do Malfoy’a. Musiał się jak najszybciej wydostać z tego miejsca i
sprawdzić czy umowy strażników zmieniły się w jakikolwiek sposób od czasu kiedy
ich funkcję pełnili mnisi. W miarę sprawnie udało mu się dotrzeć do celi,
przykładając różdżkę do zamka otworzył drzwi. Mężczyzna zamknięty w
pomieszczeniu szybko się wyprostował i spojrzał w jego stronę, jego źrenice
lekko się zwęziły i przysunął się bliżej do ściany.
- Witaj, Lucjuszu. Przyniosłem Twoje zwolnienie z więzienia.
Mężczyzna przyglądał mu się uważnie, jakby czekając aż Salazar
powie mu co za nie chce. Czyżby próbowano przekonać więźniów do mówienia
obiecując im wolność?
- Radzę się ruszyć, panie Malfoy. Twoja rodzina na Ciebie
czeka, a ja nie mam całego dnia, poza tym od wczoraj nic nie jadłem i jestem
bardzo głodny.
- Kim jesteś? – głos mężczyzny był bardzo ochrypły, zupełnie
jakby nie używał go od czasu, kiedy znalazł się w więzieniu.
- Kimś kto nie ma ochoty teraz się tłumaczyć i chce jak
najszybciej stąd wyjść. Kiedy wrócimy do Manor Narcyza wszystko Ci wyjaśni.
Blondyna zdawało się przekonać wspomnienie o żonie, gdyż
podniósł się ze swojego dotychczasowego miejsca i podpierając się o ścianę
podszedł do Slytherina, który widząc osłabienie mężczyzny ruszył mu z pomocą.
Praktycznie niosąc Malfoy’a wyprowadził go z więzienia. Skupił się na tarczach
otaczających więzienie, zdecydowanie nie miał ochoty znowu przeprawiać się
przez jezioro. W miarę szybko udało mu się znaleźć lukę w ochronie wyspy i
teleportować się. Znaleźli się w samym środku salonu, gdzie już czekała na nich
Narcyza, która kiedy tylko zobaczyła swojego męża rzuciła się, żeby go
uściskać. Sal korzystając z okazji wymknął się z pomieszczenia i udał do kuchni
zjeść zasłużony posiłek.