poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 6

Powróciłam! W końcu udało mi się napisać ten rozdział, jest całkiem długi chociaż osobiście nie jestem z niego zadowolona. Przerwa w pisaniu zrobiła swoje, ale wracam z planem całego opowiadania, a kolejne części czekają na spisanie. Mam nadzieję, że uda wam się przebrnąć przez ten rozdział. ;) Życzę miłego czytania.

*********


Słońce nieśmiało wpadało przez szczeliny między zasłonami padając prosto na twarz mężczyzny śpiącego w pokoju. Minęły trzy tygodnie od kiedy Salazar zamieszkał w domu Malfoy’ów i ten pokój stał się jego własnym.  Na początku pobytu jego relacje z Narcyzą i Draconem były dosyć napięte, nie wiedzieli oni jak zachowywać się w stosunku do niego. Kobieta mimo że znała go za czasów kiedy chodziła do szkoły nie mogła się przyzwyczaić do jego materialnej formy i często zachowywała się jakby nie był do końca prawdziwy. Natomiast jej syn nie mógł się pogodzić z tym, że jego dawny wróg jest potężnym założycielem. Był zawstydzony swoim zachowaniem w szkole i często tracił koncentrację podczas lekcji Oklumencji. Sal był wtedy zmuszony z nim poważnie porozmawiać, przekonał chłopaka, że na jego miejscu prawdopodobnie zachowałby się tak samo. Od tego momentu ich relacje zaczęły być coraz bardziej stabilne i młody Malfoy zaczął robić wielkie postępy w Magii Umysłu. Prosił Slytherina nawet o pomoc w nauczeniu się Leglimencji, jednak ten stanowczo odmówił. Nie był gotów na dopuszczenie kogoś do swoich wspomnień, a nauczenie kogoś Leglimencji właśnie z tym by się wiązało.

W końcu promienie słońca stały się nie do zniesienia i mężczyzna otworzył swoje różnokolorowe oczy. Nie do końca jeszcze rozbudzony spojrzał na zegar stojący w rogu pokoju i przeciągnął się. Zdecydowanie nie chciało mu się dzisiaj wstawać, jednak były rzeczy które musiały zostać zrobione tego dnia, więc z pewnym ociąganie zwlókł się z łóżka i poczłapał w stronę łazienki. Po wręcz lodowatym prysznic poczuł się dużo bardziej rozbudzony, więc szybko ubrał czarne spodnie i zieloną koszulę z wyhaftowanym na niej srebrną nicią bazyliszkiem, do tego założył buty ze smoczej skóry, a włosy związał w luźny kucyk czarną wstążką. Do tego rzucił jeszcze szybkie zaklęcie maskujące na swoje oczy, tak, że teraz oba były zielone. Przed wyjściem z pokoju wrzucił jeszcze odrobinę karmy dla sów do miski Cassiopei, gdyż takie imię otrzymała jego nowa towarzyszka. Po tym, szybkim krokiem skierował się w stronę jadalni, gdzie zapewne już czekali na niego Malfoy’owie. Kiedy wszedł do pomieszczenia zauważył jedynie Narcyzę, która wyglądała na odrobinę zmartwioną. Salazar usiadł na swoim stałym miejscu i zaczął nakładać jedzenie, czekając aż kobieta powie mu, co zaprząta jej myśli. Właśnie zabierał się za jedzenie swoich ulubionych tostów z dżemem brzoskwiniowym, kiedy Cyzia nie wytrzymała.
- To już dzisiaj, prawda?
Salazar przyjrzał się jej uważnie, po czym z głębokim westchnięciem odłożył kanapkę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Co dokładnie masz namyśli, Narcyzo?
- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię, Salazarze Slytherinie. – kobieta spojrzała na niego surowo – Planujesz dzisiaj uwolnić Lucjusza, czyż nie?
- Wydaje mi się, że nadszedł już odpowiedni czas. – mężczyzna posłał jej złośliwy uśmiech – W końcu, jeżeli go nie uwolnię, to stracę swoją magię.
- Salazarze…napadnięcie na Azkaban nie jest…
- Kto powiedział o napadaniu na Azkaban? – Slytherin przerwał jej nie czekając aż skończy zdanie – Zamierzam po prostu pójść do Ministerstwa i grzecznie porozmawiać sobie z Ministrem.
- Oh… - Narcyza zarumieniła się lekko. Jak mogła zapomnieć, że mężczyzna, który z nią rozmawia nie jest jakimś głupim Gryfonem tylko racjonalnie myślącym człowiekiem i to w dodatku Slytherinem. Przez jego młody wygląd często zdarzało jej się go traktować jak dziecko, nie mogła nic na to poradzić, w końcu była matką.
Salazar westchnął ciężko i powoli wstał i podszedł do pani Malfoy, jak widać dzisiaj obejdzie się bez śniadania. Położył jej ręce na ramionach i spojrzał prosto w oczy.
- Nie martw się o mnie. Nie zrobię nic głupiego i obiecuję Ci, że jeszcze dzisiaj wieczorem będziesz miała w domu swojego męża. Całego i zdrowego.
Z tym słowami obrócił się na pięcie i przeszedł do sąsiedniego pokoju. Chwycił garść proszku Fiuu i zdecydowanym krokiem wchodząc do kominka powiedział wyraźnie: „Ministerstwo Magii”. Parę sekund później stał przed fontanną, która jeszcze niedawno była całkowicie zniszczona. Przyglądał jej się chwilę wspominając wydarzenia, które miały miejsce w tym budynku. Żałował, że Syriusz zginął w tej bitwie, chociaż z drugiej strony nie był w stanie sobie wyobrazić jak Black by zareagował na jego prawdziwe oblicze. Mimo to, gdyby udało mu się przekonać mężczyznę do tego, że Dumbledore wcale nie jest taki miły jakiego udaje, Łapa stałby się wyjątkowo silnym sprzymierzeńcem. Odrobina tradycyjnego dla rodu Black’ów szaleństwa połączona z wpływami jakie posiadał jako głowa rodu czystej krwi były by bezcenne. Jednakże nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Slytherin otrząsnął się ze swoich rozmyślań i starając się pozostać niezauważonym przemknął w stronę windy. Szczęście musiało mu wyjątkowo sprzyjać, gdyż ta była pusta i udało mu się dotrzeć pod gabinet Ministra nie będąc przez nikogo zaczepionym. Nie przewidział tylko jednego…sekretarki przed gabinetem. Kobieta wydawała się nie być zbyt zainteresowana otoczeniem, natomiast wyjątkowo pochłonęło ją malowanie paznokci na obrzydliwy, różowy kolor. Miał nadzieję przemknąć niezauważony przed jej biurkiem prosto do gabinetu Knota, jednak wyjątkowo złośliwa deska w podłodze zaskrzypiała jak tylko postawił na niej nogę przyciągając spojrzenie kobiety. Sal postarał się przywołać na twarz w miarę uprzejmy uśmiech, co było trudne biorąc pod uwagę fakt, że ta patrzyła na niego jak na swoją nową ofiarę.
- W czym mogę panu pomóc? – zapytała dziecięcym głosikiem, patrząc na niego zalotnie (a przynajmniej tak jej się wydawało).
- Ekhm…czy pan Minister jest u siebie? – Salazar z całej siły próbował powstrzymać ukazanie na swojej twarzy obrzydzenia.
- Ależ oczywiście! Zaraz pana zapowiem. Panie…?
- Potter. Harry Potter.
Źrenice kobiety zwęziły się na jego nazwisko, jednak po chwili wróciły do normalności.
- To prawdziwa przyjemność pana…
- Jeżeli to nie problem, prosiłbym żeby poinformowała pani Ministra o mojej obecności w tej chwili, gdyż jestem obecnie bardzo zajęty i nie mam czasu na towarzyskie pogaduszki. – porzucił przyjazny wyraz twarzy na rzecz tego beznamiętnego. Kobieta oburzona, zerwała się ze swojego krzesła i bez pukanie wtargnęła do gabinetu Knota. Po chwili wyszła i gestem ręki wskazała mu otwarte drzwi. Sal westchnął z ulgą, już więcej nie będzie musiał słuchać tego piskliwego głosiku. Zdecydowanym krokiem wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi rzucając niewerbalnie i bezróżdżkowo kilka zaklęć wyciszających. Nie miał wątpliwości, że kobieta będzie próbowała podsłuchać jego rozmowę z Ministrem. Odwrócił się w stronę mężczyzny siedzącego na wielkim fotelu i próbującego udawać pewnego siebie. Uśmiechnął się odrobinę drapieżnie, co spowodowało, że źrenice Korneliusza lekko się zwęziły.
- Panie Ministrze…miło pana widzieć.
- Ah…pan Potter! Muszę przyznać, że bardzo się pan zmienił od czasu, kiedy widziałem pana po raz ostatni. W czym mogę panu pomóc?
Slytherin nieśpiesznie podszedł do dużego, dębowego biurka i wspierając się na nim rękami, pochylił się w stronę Knota patrząc mu prosto w oczy.
- Zdaje się, że w Azkabanie po raz kolejny został zamknięty niewinny człowiek, panie Ministrze. Pragnę prosić o jego uwolnienie.
- Niewinny człowiek? Ależ mój chłopcze! To niemożliwe!
- Tak samo niemożliwe jak w przypadku Syriusza Blacka?
Po jego pytaniu zapadła cisza podczas, której Minister zastanawiał się nad odpowiedzią, a Salazar dzięki Magii Umysłu przesyłał mu przeświadczenie, że mówi prawdę i powinien mu zaufać.
- No dobrze…kto to taki?
- Lucjusz Malfoy.
- Chłopcze, musisz się poważnie mylić. Ten mężczyzna…
- Nie jest pierwszym szpiegiem w szeregach Voldemorta w historii. – przerywanie ludziom w połowie zdania zaczynało mu wchodzić w krew. – Nigdy nie był wierny temu samozwańczemu lordzinie, więc byłbym wdzięczny gdybyś zwolnił go z Azkabanu.
- Panie Potter, to nie jest takie łatwe.
- Owszem, jest. Wystarczy, że wypiszesz jeden mały papierek…Ministrze. – powiedział Sal, specjalnie akcentując ostatnie słowo. – W końcu, co to takiego dla tak ważnej persony?
Slytherin patrzył z błyskiem w oczach jak mężczyzna po chwili wahania wyciąga z szuflady biurka kawałek pergaminu i zaczyna pisać. Knot za wszelką cenę chciał udowodnić swój autorytet jako Minister Magii, a uwolnienie szpiega z Azkabanu mogło podnieść jego prestiż zwłaszcza po jego ostatniej pomyłce dotyczącej powrotu Voldemorta. Ten człowiek nie nadawał się do pełnienia tak ważnej funkcji i Salazar wiedział, że w momencie, w którym będzie miał coś do powiedzenia zrobi wszystko, żeby usunąć go ze stołka. Z wyjątkowo miłym uśmiechem odebrał pismo od Korneliusza i podziękował, po czym szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Nie oglądając się za siebie pomknął do kominka. Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia i nie zamierzał z nią zwlekać. Wręcz biegnąc wskoczył do kominka i wypowiedział interesujący go adres.

Nie minęła chwila i znalazł się w pomieszczeniu, w którym każda wolna przestrzeń była usiana kartkami. No cóż, nie przypuszczał, że redakcja najważniejszej w czarodziejskim świecie gazety będzie tak niezorganizowana, chociaż z drugiej strony, fakt, że pracowała w niej Skeeter nasuwał pewne wnioski. Sal dosyć szybko wyszukał wzrokiem osobę, która wydawała się wcale nie przejmować zamieszaniem panującym na Sali. Pewnym krokiem skierował się do tego człowieka.
- Dzień dobry. Czy jest pan może redaktorem naczelnym?
- Tak. W czym mogę panu pomóc, panie…?
- Potter. Chciałbym udzielić wywiadu do pana gazety. Jest pewna bardzo ważna informacja, którą chciałbym się podzielić ze światem.
- Oh…pan Potter! Ależ oczywiście! Już kogoś wołam! Ab…!
- Jeżeli jest taka możliwość, chciałbym żeby wywiad przeprowadziła pani Skeeter.
Na chwilę zapadła cisza. Mężczyzna wyraźnie nie spodziewał się takiej prośby i przez moment nie wiedział co zrobić, jednak po chwili się otrząsnął i odpowiedział:
- Ależ oczywiście, panie Potter. Żaden problem. Rita!
Zza jednego biurka, zawalonego toną papierzysk wyjrzała kobieta. Gdyby ktoś zapytał Salazara kto to, nigdy by nie zgadł, że to Skeeter. Zniknęły okulary i długie paznokcie, miała na sobie skromną niebieską szatę i włosy związane w luźny kok.
- Tak, panie redaktorze?
- Pan Potter życzy sobie, żebyś przeprowadziła z nim wywiad.
Kobieta uważnie przyjrzała się Salowi. Zmiana jego wyglądu była bardzo wyraźna i podejrzewał, że dziennikarka będzie próbowała poruszyć ten temat w ich rozmowie. Na szczęście zawsze mógł to usprawiedliwić dojrzewaniem. Uśmiechnął się do niej życzliwie i ruszył w jej kierunku. Zajął krzesło naprzeciwko jej biurka i czekał aż Rita zacznie mówić, sam nie miał zamiaru zaczynać mimo że rozmowa sama w sobie nie była potrzebna, gdyż miał wszystkie informacje, które chciał żeby zamieściła w wywiadzie na kartce. Skeeter odchrząknęła i wyciągnęła kawałek czystego pergaminu i pióro.
- A więc, panie Potter…
- Pozwoli pani, że pani przerwę. – uniósł do góry dłoń z delikatnym uśmiechem na twarzy. – Tak naprawdę mam już spisane wszystko, co chciałbym pani powiedzieć i wystarczy, że zrobi pani z tego wywiad. Oboje dobrze wiemy, że jesteś w tym najlepsza, a ja cenię sobie swój czas.
- Oh…czyżby mały chłopiec w końcu dorósł? – na twarz kobiety powrócił dobrze mu znany uśmiech. – A czy zechciałbyś może wytłumaczyć zmianę swojego wizerunku?
- Jak słusznie powiedziałaś…dorosłem. – uśmiech ani na moment nie zszedł z jego twarzy, kiedy wyciągnął kartkę z informacjami w jej stronę. W momencie, w którym kobieta złapała za jej koniec pochylił się w jej stronę i wyszeptał jej do ucha: - Jeżeli cokolwiek przeinaczysz albo napiszesz coś czego bym sobie nie życzył nawet Twoja animagiczna forma nie pomoże Ci się przede mną ukryć.

Kiedy tylko wypowiedział wstał, ukłonił jej się i ruszył w stronę wyjścia. Musiał się jeszcze dostać do Azkabanu, a był już bardzo zmęczony i przede wszystkim głodny. Teleportował się do budki strażniczej na brzegu jeziora. Niestety bezpośrednie dostanie się do więzienia było niemożliwe, a przepłynięcie przez jezioro zajmowało trochę czasu, więc jeżeli chciał wyrobić się do wieczora musiał się spieszyć. Z niesmakiem spojrzał na śpiącego strażnika, obecność dementorów sprawiła, że czuli się zbyt bezpieczni, a jak wiadomo te stwory nie są niezawodne. Z głośnym westchnięciem szturchnął mężczyznę i czekał aż ten się obudzi, następnie podał mu kartkę ze zwolnieniem Lucjusza Malfoy’a z więzienia. Strażnik machnął jedynie ręką wskazując łódki przymocowane do brzegu i oddał mu kartkę ze zwolnieniem. Westchnął i ruszył w stronę brzegu, przy takiej ochronie nic dziwnego, że w zeszłym roku udało się uciec tylu Śmierciożercom. Wszedł do łódki, która sama zaczęła płynąć. Był już w połowie drogi do więzienia, kiedy zaczęli się do niego zbliżać dementorzy. Jeżeli miał być ze sobą szczery musiał przyznać, że nie wiedział czemu Ministerstwo w dalszym ciągu zezwalało na ich obecność w Azkabanie, przecież nie mogli być aż takimi idiotami. Prawda? Stwory zaczęły się do niego zbliżać, a on był w zbyt złym nastroju, żeby przywołać patronusa. Westchnął po raz kolejny i wyczarował ognistego węża, który pochłonął dementorów. Okropne wrzaski rozniosły się wokół niego, kiedy wąż je zabijał. Były to krzyki ludzi, którym owe potwory wyssały dusze. Skrzywił się na ten dźwięk, to był jeden z powodów jego nienawiści do tych stworzeń, po ich „pocałunku” dusza czarodzieja nie mogła zaznać spokoju. Po tym zdarzeniu, już bez żadnych przygód dotarł do brzegu. Szybkim krokiem skierował się do wejścia i skinął głową strażnikowi przy drzwiach. Ten uśmiechnął się do niego radośnie i przywołał go ruchem dłoni. Salazar szybko do niego podszedł i wręczył już kolejnej osobie kartkę za zwolnieniem.
- Czyli jednak ktoś opuści te mury na własnych nogach i to w pełni legalnie.
- Taaak. To chyba dość rzadkie, czyż nie?
- Niestety tak, a często ma się wrażenie, że siedzi tu wielu niewinnych ludzi. Nawet my, strażnicy, jesteśmy tu w pewnym sensie uwięzieni.
- Nie próbowaliście się buntować?
Strażnik westchnął ciężko i spojrzał Slytherinowi prosto w oczy.
- Ci, którzy spróbowali zostali pochowani na tej wyspie.
Sal przyjrzał się uważnie mężczyźnie i skinął mu krótko głową. Szybkim krokiem ruszył w stronę celi, która została mu wskazana jako ta należąca do Malfoy’a. Musiał się jak najszybciej wydostać z tego miejsca i sprawdzić czy umowy strażników zmieniły się w jakikolwiek sposób od czasu kiedy ich funkcję pełnili mnisi. W miarę sprawnie udało mu się dotrzeć do celi, przykładając różdżkę do zamka otworzył drzwi. Mężczyzna zamknięty w pomieszczeniu szybko się wyprostował i spojrzał w jego stronę, jego źrenice lekko się zwęziły i przysunął się bliżej do ściany.
- Witaj, Lucjuszu. Przyniosłem Twoje zwolnienie z więzienia.
Mężczyzna przyglądał mu się uważnie, jakby czekając aż Salazar powie mu co za nie chce. Czyżby próbowano przekonać więźniów do mówienia obiecując im wolność?
- Radzę się ruszyć, panie Malfoy. Twoja rodzina na Ciebie czeka, a ja nie mam całego dnia, poza tym od wczoraj nic nie jadłem i jestem bardzo głodny.
- Kim jesteś? – głos mężczyzny był bardzo ochrypły, zupełnie jakby nie używał go od czasu, kiedy znalazł się w więzieniu.
- Kimś kto nie ma ochoty teraz się tłumaczyć i chce jak najszybciej stąd wyjść. Kiedy wrócimy do Manor Narcyza wszystko Ci wyjaśni.
Blondyna zdawało się przekonać wspomnienie o żonie, gdyż podniósł się ze swojego dotychczasowego miejsca i podpierając się o ścianę podszedł do Slytherina, który widząc osłabienie mężczyzny ruszył mu z pomocą. Praktycznie niosąc Malfoy’a wyprowadził go z więzienia. Skupił się na tarczach otaczających więzienie, zdecydowanie nie miał ochoty znowu przeprawiać się przez jezioro. W miarę szybko udało mu się znaleźć lukę w ochronie wyspy i teleportować się. Znaleźli się w samym środku salonu, gdzie już czekała na nich Narcyza, która kiedy tylko zobaczyła swojego męża rzuciła się, żeby go uściskać. Sal korzystając z okazji wymknął się z pomieszczenia i udał do kuchni zjeść zasłużony posiłek.

czwartek, 2 października 2014

Ważne!

Kochani, wiem że nawaliłam, ale w tym roku jestem w klasie maturalnej i muszę się bardzo skupić na nauce (zwłaszcza, że chce zdawać 4 przedmioty na rozszerzeniu). Nie znaczy, to że zawieszam opowiadanie! Nie wykluczam również opcji, że rozdział się pojawi, zwłaszcza że mam już rozpisany plan do 14 rozdziału. Mam nadzieję, że poczekacie na nową notkę, chociaż wiem że Was zawiodłam.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 5


No cóż...w końcu nowy rozdział! Ekhem...przepraszam, że tak późno, ale jest trochę dłuższy niż poprzednie i sprawdzony. Życzę miłego czytania.
***
Obudził się niezwykle wypoczęty, od długiego czasu nie zaznał tak spokojnego snu i to w wyjątkowo wygodnym łóżku. Przeciągnął się i rozejrzał po pomieszczeniu, które zdecydowanie przypadło mu do gustu. Podłoga była wyłożona ciemnymi panelami, a ściany miały kolor szmaragdowej zieleni. Również meble były jak najbardziej w jego stylu, wykonane z ciemnego drewna bez żadnych zdobień. Uwagę Salazara przykuły drzwi, które według jego domysłów powinny prowadzić do łazienki. Prysznic był tym czego obecnie potrzebował najbardziej, jednak najpierw postanowił zajrzeć do szafy w poszukiwaniu jakiś ubrań, co prawda był to pokój gościnny, ale mimo wszystko był to dom Malfoy'ów. Otworzył drzwiczki mebla i uśmiechnął się zadowolony, wyciągnął bieliznę i po chwili zastanowienia sięgnął po czarne, materiałowe spodnie i błękitną koszulę. Ciągle w świetnym humorze udał się w stronę łazienki, która z kolei była urządzona w różnych odcieniach błękitu. Po szybkim doporawdzeniu się do stanu użyteczności, ruszył w stronę pokoju Narcyzy, w każdym bądź razie wydawało mu się, że idzie w tamtą stronę. Po trafieniu w kilka korytarzy, które prowadziły do nikąd, znalezieniu drogi do kuchni oraz do salonu, w końcu udało mu się trafić we właściwe miejsce. Nie czując specjalnej potrzeby, żeby zapukać złapał klamkę i otworzył drzwi, bez żadnego skrępowania wchodząc do pokoju, gdzie zastał w pełni rozbudzoną panią domu i jej syna. Cyzia wyjątkowo szybko wyskoczyła z łóżka i już po chwili mocno go przytulała. W pierwszym momencie zesztywniał na ten przejaw uczuć, jednak pare sekund później odwzajemnił delikatnie uścisk. Kobieta odsunęła się od niego i zlustrowała go uważnie wzrokiem.

- Wydajesz się być zdecydowanie bardziej materialny niż jak ostatnio się widzieliśmy. - uśmiech, który zagościł na twarzy Narcyzy jasno dał mu do zrozumienia, że cieszy się ona z ich spotkania.

- A ty wydajesz się być nieco starsza. - odpowiedział jej z bardziej złośliwą wersją uśmiechu - No i masz syna.

Kobieta nie wydawała się poczuć urażona, ponieważ jej twarz w dalszym ciągu wyrażała radość, kiedy odwróciła się w stronę Draco, który patrzył na nich z wyraźnym szokiem wypisanym na twarzy. Salazar uważnie przyjrzał się młodemu dziedzicowi rodu, który opadł na łóżko matki i przyglądał się im z niezrozumieniem.

- Wydaje mi się, że twój syn potrzebuje wyjaśnień. - Slytherin wyczarował sobie wygodny fotel i usiadł na nim, po czym ponownie zwrócił się do Cyzi - Ja mam to załatwić czy ty się tym zajmiesz?

Pani Malfoy usiadła na łóżku obok swojego syna i poważnie spojrzała na jednego z Założycieli.

- Wolałabym żebys ty to zrobił. Sama chętnie się dowiem jakim cudem jesteś znowu człowiekiem.

Czarno-włosy zachichotał pod nosem i moszcząc się wygodniej w fotelu zaczął opowiadać:

- Biorąc pod uwagę, że Draco nie wie kim naprawdę jestem wypadało by się przedstawić. Jestem Salazar Slytherin i nawet nie próbuj mi przerywać . - syknął w stronę młodego ślizgona, który już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. - Jak ci wiadomo Narcyzo przez wiele lat błądziłem po tym świecie pod postacią ducha aż w końcu trafiłem na linię moich potomków, którzy niestety byli charłakami, jednak po wielu latach urodziła się rudo-włosa istotka, którą potem poznałaś w szkole jako Lily Evans. Lisiczka była bardzo utalentowaną czarownicą i o dziwo nawet jako dziecko się mnie nie bała, kiedy dowiedziała się kim jestem postanowiła mi pomóc powrócić do życia. - na twarzy Sala zagościł delikatny uśmiech - Jak tylko trafiła do szkoły nie zajmowała się niczym innym, tylko szukaniem sposobu żeby tego dokonać. I w końcu znalazła, niestety rytuał wymagał poślubienia przez nią czystokrwistego czarodzieja, a jedynym, który się koło niej kręcił był James Potter. Jako że był w niej ślepo zakochany ślub odbył się tuż po ich ukończeniu szkoły, a Lily w noc poślubną wyrysowała pod prześcieradłem specjalne runy, które miały sprawić, że nie urodzi dziecka tego...człowieka, tylko mnie. Wszystko się udało, jednak jakimś cudem Dumbledore się dowiedział i przyszedł do Doliny Godryka, a jako że potrzebował kogoś kto w przyszłości pozbędzie się Voldemorta, zamiast mnie zabić po prostu usunął moje wspomnienia, jednak widocznie nie przewidział tego, że mój głupiutki potomek próbując przejąć moje ciało naruszy barierę, co złamie jego zaklęcie.

Po jego monologu zapadło długie milczenie podczas którego Malfoy'owie próbowali przyswoić sobie informacje, które im przekazał. Z zadowoleniem zamknął oczy mając nadzieję odpocząć, kiedy od strony ślizgona padło, za pewne dość istotne dla Dracona pytanie.

- Ale...jak ktoś taki jak TY poznał moją matkę?

Slytherin spojrzał na Narcyzę i skinięciem głowy dał jej znak, że to ona powinna odpowiedzieć swojemu synowi.

- Widzisz Smoku, kiedy chodziłam do Hogwartu nie byłam zbyt lubiana. Wszyscy w Slytherinie porównywali mnie do mojej starszej siostry, więc no cóż... - kobieta zarumieniła się delikatnie - wieczorami zdażało mi się wymykać z dormitorium, chować się w łazience i płakać. Pewnego razu znalazł mnie właśnie Salazar i dość nieudolnie próbował pocieszyć. Okazało się, że za życia był wspaniałym nauczycielem, który troszczył się przede wszystkim o swoich wychowanków. Od tamtego momentu spotkaliśmy się jeszcze kilka razy i nauczył mnie kilku przydatnych czarów.

- Nigdy mi o tym nie mówiłaś.

- Nie mogłam, synku, poza tym nagle straciłam z nim kontakt i nie wiedziałam czy jeszcze jest na tym świecie. - kobieta spojrzała na Dracona z łzami w oczach.

- Wybaczcie, że przerwę wam tą jakże uroczą scenkę, ale teraz kiedy już tyle wiecie musicie opanować oklumencję. Nie zaryzykuję tego, że byle podrzędny leglimenta dowie się kim naprawdę jestem.

- Mną nie musisz się martwić. - kobieta spojrzała na niego, uśmiechając się przez łzy - Ale byłabym wdzięczna gdybyś nauczył mojego syna.

Slytherin podniósł się z fotela i machnięciem ręki sprawił, że zniknął po czym z powagą spojrzał w oczy Cyzi.

- Powiedziałem, że nie zaryzykuje. - skierował wzrok w stronę młodego Malfoy'a, był zdziwiony tym jak dobrze poradził sobie z zaskakującą nowiną, jednak starał się po sobie tego nie okazywać. Uśmiechnął się do Narcyzy czekając aż ta zaproponuje posiłek, w końcu była panią tego domu a on nie zamierzał się narzucać, przynajmniej bardziej niż to konieczne. Kobieta podniosła się z zajmowanego miejsca i przytuliła swojego syna.

- Mam nadzieję że jesteście głodni bo skrzaty przygotowały już pewnie posiłek. - powiedziała, po czym nie oglądając się na nich ruszyła w stronę wyjścia z komnaty. Sal uśmiechnął się i ruszył za nią czując że tuż za nim idzie Draco. Z podziwiam patrzył jak Cyzia sprawnie porusza się po korytarzach dworu ani razu się nie gubiąc. Bardzo szybko dotarli do jadalni, gdzie cały stół był zastawiony różnymi smakołykami. Widocznie skrzaty widząc że ich pani ma gościa postanowiły bardziej się postarać. Po tradycyjnym życzeniu sobie nawzajem smacznego, zasiedli do stołu i rozpoczęli posiłek. Slytherin musiał przyznać że dawno nie jadł czegoś tak dobrego, nawet hogwarckie potrawy wypadały słabo w świetle tych podawanych w Malfoy's Manor. Śniadanie było spożywane w ciszy co dało mu chwilę na rozejrzenie się po pomieszczeniu. Oprócz dużego mahoniowego stołu i krzeseł z tego samego drewna w pomieszczeniu znajdowały się nieożywione obrazy przedstawiające miejsca z różnych zakamarków świata na jednym z nich rozpoznał las Aokigahara, który mimo swojego pięknego wyglądu nie cieszył się dobrą sławą. Jemu samemu zdarzyło się tam być raptem kilka razy, ale wiedział jak ciężko jest przełamać magię otaczającą las i wyjść z niego. Mimo to cisza panująca w tym miejscu była uspokajająca. Przypuszczał że ukryty tam jest jakiś artefakt, jednak teren był na tyle rozległy że znalezienie tam czegokolwiek było prawie niemożliwe. Nawet nie zauważył kiedy posiłek się skończył i skrzaty przyniosły kawę. Przyjrzał się uważnie dwójce Malfoy'ów, którzy patrzyli na niego z wyczekiwaniem.

- Muszę się dzisiaj udać na pokątną i kupić parę potrzebnych rzeczy. - spojrzał w oczy młodego ślizgona - Mam nadzieję że dotrzymasz mi towarzystwa.

- Oczywiście...emm... - chłopak wyglądał na odrobinę zakłopotanego, co sprawiło że na twarzy Salazara pojawił się złośliwy uśmiech.

- Sal, wystarczy.

-Oczywiście, Sal. - na twarz dziedzica rodu powróciła typowa, malfoyowska maska. Slytherin odsunął krzesło, wstał i wyciągnął żdżkę. Musiał zmienić swój wygląd, ponieważ mimo że wyglądał inaczej niż Harry Potter, to po wakacjach zamierzał w szkole funkcjonować jako on używając swojego prawdziwego wyglądu. Kilka machnięć żdżką i po chwili przed Malfoy'ami stał opalony blondyn z brązowymi oczami i odrobinę dłuższym nosem niż jego normalny. Postanowił nie zmieniać swojej sylwetki, ponieważ na liście rzeczy do kupienia znajdowały się również ubrania, a wolał nie dopasowywać ich później zaklęciem.

- Aportujemy się na miejsce, żeby nie marnować czasu na przeciskanie się przez Dziurawy Kocioł. -spojrzał na Dracona, który w dalszym ciągu nie ruszył się z miejsca.

-Nie wiem jakie obecnie krążą o mnie plotki, ale nie jestem w stanie się z kimś przenieść nie dotykając go.



Chłopak opuścił wzrok odrobinę zażenowany i podszedł do Salazara łapiąc go za ramię. Kilka sekund później stali na Pokątnej otoczeni przez przekrzykujących się ludzi. Slytherin skrzywił się widząc rozgardiasz na ulicy, jednak po chwili uśmiechnął się widząc znajome miejsce, które nie zmieniło się przez lata.

- Najpierw powinniśmy iść do księgarni. - stwierdził, spoglądając na Malfoy'a, który delikatnie skinął głową. Parę minut później byli już otoczeni przez półki z książkami. Sal niewiele się zastanawiając skierował się w stronę działu z księgami o eliksirach i magii umysłu. Nigdy nie był w stanie zrozumieć dlaczego te dwie dziedziny są ustawione tak blisko siebie. Ostrożnie wybrał najbardziej szczegółowe pozycje dla początkującyh oklumentów, po czym zaczął się przyglądać księgom traktującym o eliksirach. Właśnie był w trakcie czytania przepisu na wyjątkowo ciekawą miksturę leczniczą, kiedy usłyszał obok siecie znajome chrząknięcie i pytanie:

- Czy mógłby mi Pan podać tamtą książkę?

Przed Założycielem stała Hermiona Granger wskazująca książkę z recepturami na eliksiry do pielęgnacji włosów. Uśmiechnął się delikatnie i sięgnął po wskazaną pozycje, jednak nie podał jej od razu dziewczynie.

- Żaden "Pan", samo "Sal" wystarczy. - uśmiech stał się bardziej czarujący, kiedy dziewczyna odbierała od niego książkę.

- Um...jestem Hermiona. - przyjrzała mu się uważnie - Przepraszam, ale...czy jesteś uczniem Hogwartu?

- Nie, jestem tu tylko przejazdem, odwiedzam znajomego. - spojrzał na nią z udawanym zaciekawieniem - Pozwolisz, że również o coś zapytam. Czy jesteś tu sama?

- Oh...nie, jestem z przyjacielem, który właśnie... - dziewczyna nie zdążyła dokończyć zdania, gdyż ich rozmowę przerwały krzyki. Salazar bez problemu rozpoznał głos Rona i Dracona. Jego źrenice lekko się zwęziły, jednak spojrzał na Hermionę z miłym uśmiechem.

- Zdaje mi się, że nasi znajomi właśnie się odnaleźli. Pani pozwoli. - szarmancko podał jej ramie, a ta dość niepewnie złapała je i pozwoliła mu się doprowadzić do miejsca kłótni.

- Ty...ty...fretko! Jak śmiesz?! - krzyczał najmłodszy Weasley, którego twarz przybrała odcień jego włosów.

- Prawda w oczy kole, Wiewiórze? - na ustach Malfoy'a gościł złośliwy uśmiech. Slytherin postanowił dowiedzieć się o co chodzi zanim zrobi to właściciel sklepu, którego mina jasno mówiła, co sądzi o hałasie, który robili nastolatkowie. Chrząknął głośno czym zwrócił na siebie ich uwagę i wciąż z Mioną u boku zbliżył się do nich.

- Draco, czy mógłbyś mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?

Młody dziedzic czując na sobie jego zimny wzrok odrobinę się zmieszał, jednak z uniesioną głową odpowiedział:

- Weasley powiedział, że wszyscy w mojej rodzinie to zadufane butolizy.

- Stwierdziłem zwykły fakt, a ten dupek powiedział, że Harry zadaje się ze mną tylko z litości. - powiedział, patrząc na pannę Granger, która chyba nie była do końca pewna jak powinna zareagować. Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, jedank ubiegł ją Salazar.

- Zanim wtrącisz się w czyjąś rozmowę wypada się przedstawić. A właśnie, ja nazywam się Sal. - puścił rękę Hermiony i skinął delikatnie głową - Draco, powinniśmy iść dalej, muszę sobie kupić w końcu porządne ubrania.

Odwrócił się w stronę brązowowłosej i skłonił jej nisko.

- Miło mi było cię poznać. - uśmiechnął się delikatnie i ignorując Weasley'a mruczącego coś o "irytujących dupkach" skierował się do kasy, gdzie sprzedawca już zacierał ręce widząc wybrane pozycje, które do najtańszych nie należały i już bez zbędnych przystanków udali się do Madame Malkin. W sklepie panowała kompletna pustka, a krawcowe wyglądały na wyjątkowo znudzone, więc kiedy usłyszały dźwięk dzwonka, który wisiał nad drzwiami wszystkie automatycznie obróciły się w ich stronę. Slytherin w pierwszym momencie rozejrzał się zdumiony. W tym miejscu przeważnie kręcili się ludzie szukając wszelkiego rodzaju ubrań na wszystkie możliwe okazje. Młody Malfoy również wydawał się być zdziwiony.

- Dlaczego nikogo tu nie ma? - szarooki nie zdawał sobie sprawy, że wypowiedział pytanie na głos, dopóki nie nadeszła odpowiedź.

-Mugolskie ubrania, młody paniczu. - powiedziała kobieta w średnim wieku, z włosami związanymi w luźny kok - Coraz więcej ich w naszym świecie, obecnie ludzie kupują u nas tylko szaty szkolne i ubrania na ważne uroczystości.

- Jakim cudem mugolskie ubrania dotarły do czarodziejów? - Sal spojrzał na kobietę uważnym wzrokiem.

- Nowy butik, paniczu, lokal kupiły mugolaczki i sprowadzają ubrania, które są tańsze od naszych, robionych na zamówienie.

- Kto wydał pozwolenie?

- Nikt tego nie wie, paniczu, ale chodzą plotki, że to ludzie Feniksa mieli z tym coś wspólnego. - do rozmowy wtrąciła się młoda dziewczyna, która wyglądała jakby dopiero skończyła szkołę - Ale jak możemy Ci pomóc?

- Potrzebuję ubrań, dużo ubrań. - kiedy to mówił na twarzach kobiet zaczęło się pojawiać ożywienie - Cztery białe koszule, sześć zielonych w różnych odcieniach, dwie błekitne i pięć czarnych. Siedem par spodni materiałowych, trzy ze smoczej skóry i pięć jeansowych. Dziesięć t-shirtów, kolor wedle uznania byle nie czerwony. Pięć ciękich, zielonych swetrów i dwa czarne. Dwie szaty wyjściowe - jedna czarna, a druga zielona ze srebrnymi wstawkami, dwa płaszcze zimowe, trzy skórzane kurtki. Buty...trzy pary w stylu Martensów, dwie długie pary ze smoczej skóry, cztery krótkie i jeszcze dwie sportowe. I to wszystko ma być przesłane do końca tygodnia do Malfoy's Manor...tylko najlepsze materiały!

- Panicz nas ratuje! Prosimy na stołtek, zaraz panicza obmierzymy.

Założyciel posłusznie stanął na podwyższeniu i już po pięciu minutach wraz z Draconem kierowali się w stronę Magicznej Menażerii. Sal potrzebował wylęgarni dla węży i jakiegoś pupila, ponieważ Hedwiga widząc, że jej pan się zmienił odleciała. W sklepie panował istny harmider, gdyż każde zwierze chciało zwrócić na siebie uwagę. W oczy Założyciela od razu rzuciła się średniej wielkości, czarna sówka, która jako jedyna nie robiła zamieszania. Spojrzał jej w oczy i wyciągnął w jej stronę rękę, stworzenie rozłożyło skrzydła i już po chwili siedziało na jego ramieniu patrząc na niego ze zniecierpliwieniem. Młody Malfoy szturchnął go delikatnie, wskazując sprzedawcę, który truchtał w ich stronę ze zdziwieniem wypisanym na twarzy.

- Panie, jak Ci się udało opanować tą bestię? Każdemu kto się zbliżył próbowała wydziobać oczy!

- Widać była mi przeznaczona. - uśmiechnął się i zmierzwił piórka sowy, która zahukała na niego z oburzeniem - Jestem ciekaw, czy ma pan jeszcze jakieś ciekawe zwierze.

Mężczyzna zmieszał się odrobinę i obejrzał niepewnie w stronę pomieszczenie, które prawdopodobnie pełniło funkcje składzika.

- Panicz jest zainteresowany czymś konkretnym?

- Nie, po prostu szukam towarzysza. - odpowiedział, kierując wzrok na drzwi.

- Panicz, zdaje się jest z dobrego domu, więc panicz może być zainteresowany nietypowym...kotem.

- Jak bardzo nietypowym? - uniósł brew w pytającym geście.

- Na tyle, że nie każdy będzie nim zainteresowany.

Salazar spojrzał w oczy sprzedawcy i dostrzegł tam chęć zysku zmieszną ze strachem. W końcu ciekawość zwyciężyła i pokazał staremu człowiekowi, że ma prowadzić. Tak jak przypuszczał udali się w stronę składziku, jednak zaskoczyła go znajdująca się tam klapa w podłodze prowadząca do ukrytej komnaty. Na jego pytające spojrzenie sprzedawca wzruszył ramionami i stwierdził, że każdy ma swoje tajemnice. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak nie zauważył nic poza meblami, dopiero, kiedy mężczyzna wskazał mu róg pomieszczenia zobaczył małe lwiątko, które w dodatku było białe i patrzyło na niego przestraszone. Przyjrzał się stworzeniu i uśmiechnął się delikatnie, przypuszczał, że nikt mu nie będzie robił wyrzutów z powodu "trochę" większego kota, zwłaszcza po wszystkich "uroczych" zwierzaczkach Hagrida. Przykucnął i wyciągnął rękę w stronę lwa, zamierając w bezruchu. Albinos przekrzywił głowę i popatrzył na niego oceniająco. Przez chwilę obaj się nie ruszali, po czym kociak niepewnie ruszył w jego stronę. Sal ani drgnął przypatrując się zachowaniu zwierzęcia, które zatrzymało się milimetry od jego dłoni, po czym wtuliło w nią łeb i zaczęło mruczeć uszczęśliwione. Slytherin zachęcony takim zachowaniem wyciągnął drugą rękę chcąc podnieść kociaka, jednak ten wyraźnie tym niezadowolony podrapał go i uciekł w kąt. Zirytowało to Założyciela, więc szybkim Accio przywołał stworzenie do siebie i spojrzał mu prosto w oczy. Odpowiednie wykorzystanie magii umysłu w przypadku zwierząt było trudne, gdyż posiadały naturalną barierę, która wzmacniała się w stresujących sytuacjach, jednak Salazar nie bez powodu był uznawany za mistrza tej dziedziny, więc już po chwili wysyłał myśli o bezpieczeństwie i braku chęci skrzywdzenia do umysłu lwa, który zaczął się uspokajać i po kilku minutach ufnie wtulił się w mężczyznę, który spojrzał zimnym wzrokiem na sprzedawcę.

- Ile za niego?

- Trzysta galeonów, panie...

- Dam sto.

- Ależ panie, to młody lew i to albinos!

- A ty nie masz pozwolenia na jego sprzedaż.

Zapadła niezręczna cisza podczas, której starszy człowkiek patrzył na niego zdezorientowany.

- Chociaż dwieście...zlituj się, panie.

- Sto pięćdziesiąt z całym ekwipunkiem dla niego. Chociaż... - przyjrzał się uważnie sprzedawcy - Dam dwieście piętnaście galeonów za lwa z wszystkimi co dla niego potrzebne, sowę, paczkę smakołyków i wylęgarnie dla węży...dużych węży.

Mężczyzna spojrzał na niego błagalnym wzrokiem, lecz on pozostał nieugięty. W końcu sprzedawca westchnął głośno i skinął głową. Kilka minut później, po załatwieniu wszystkich formalności, opuścili sklep i udali się do lodziarni Floriana Fortescue. Ich zamówienie zostało szybko przyjęte, a między Salem i Draconem panowała cisza. Slytherin przyjrzał się młodemu Malfoy'owi, który był bliski tego, żeby zacząć się kręcić na krześle.

- Czy jest coś o co chciałbyś zapytać?

Chłopak zesztywniał i przez chwilę wyglądał jakby się bił z myślami.

- Jak to możliwe, że Tiara wysłała cię do Gryffindoru?

- Niektórzy ludzie mają możliwość wpłynięcia na jej decyzje. - odpowiedział, mając na myśli Założycieli, jednak nie mówiąc tego wprost, gdyż zauważył, że są obserowowani, co pokazał dyskretnym ruchem głowy Draconowi w momencie w którym kelner stawiał przed nimi desery. Niestety nie mógł sprawdzić kto to jest tak, żeby nie budziło to podejrzeń. Przynajmniej do czasu. Nachylił się w stronę Malfoy'a i zaczął z nim rozmawiać przyciszonym głosem, co zmusiło ich obsertawora do zmiany miejsca, a żeby to uczynić musiał przejść przy ich stoliku. W momencie, w którym się zbliżył Salazar za pomocą magii bezróżdżkowej wytrącił mu z ręki filiżankę, która z głośnym brzdękiem się rozbiła. Obrócił się w stronę tej osoby i ze zdumieniem stwierdził, że to Tonks. Jeżeli miał być ze sobą szczery wykluczył ją na początku, gdyż wokół nie było żadnego zamieszania. Mimo to korzystając z okazji postanowił się czegoś dowiedzieć, więc wstał i tym razem używając różdżki uprzątnął bałagan.

- Czy nic się pani nie stało? - zapytał, dotykając lekko ramienia Nimfadory - Proszę usiąść z nami. Pozwoli pani, że zamówię nową kawę? Kelner!

Slytherin nie dał kobiecie czasu na protest, szybko ponawiając wcześniejsze zamówienie i sadzając ją na krześle między nim a Draconem.

- Oh...ależ gdzie moje maniery. Nazywam się Sal, a to mój znajomy Draco Malfoy. - skinął jej lekko głową - Czy możemy poznać pani imię?

- Em...Nimfadora. Nimfadora Tonks.

- Piękne imię...ale czy usłyszałem "Tonks"? Twoja matka pochodzi z rodu Blacków?

- Tak! I jako jedyna odważyła się zerwać z tradycją. - różowowłosa uniosła wysoko głowę, wyraźnie dumna ze swojej rodzicielki.

- W taki razie może mi powiesz czemu obserwujesz swojego kuzyna?

- Kuzyna? - nagle do rozmowy wtrącił się Draco, patrząc na niego pytająco.

- Jej matka, to Andromeda Tonks z domu Black, siostra Narcyzy, czyli twoja ciotka.

- W takim razie miło mi poznać. - młody Malfoy lekko uśmiechnął się do kobiety.

- Ale, ale...w dalszym ciągu nie wiemy dlaczego nas obserwowałaś. Jesteśmy o coś oskarżeni?

Dora spojrzała na jego przedramię, jednak szybko odwróciła wzrok.

- Oh...więc ktoś przypuszcza, że jesteśmy Śmierciożercami. - uśmiechnął się złośliwie - Co ty na to, Draco?

- Czemu miałbym się przed kimś płaszczyć? To ubliża dumie Malfoy'ów.

- Twojemu tatusiowi jakoś to nie przeszkadzało. - burknęła pod nosem Nimfa.

- Panno Tonks, to oszczerstwo. - Slytherin spojrzał na nią zimnym wzrokiem - Z tego, co mi wiadomo w szeregach Voldemorta jest wielu szpiegów, więc nie powinnać nikogo oceniać. A teraz wybacz, ale wrócimy już do siebie.

Założyciel położył na stole kilka galeonów i skinął na młodego Malfoy'a. Kiedy tylko znaleźli się poza lokalem, wziął lwiątko, które do tej pory na smyczy szło posłusznie przy jego nodze, na ręce, chwycił Dracona za ramię i przeniósł ich do rezydencji. Odstawił zwierzę na podłogę i pozwolił mu się rozejrzeć po nowym miejscu zamieszkania.

- Draco, musisz zacząć się uczyć oklumencji już teraz. - spojrzał uważnie w oczy chłopaka - Zakon zaczyna się tobą interesować. Weźmiesz książki, które kupiłem i je przeczytasz. Pierwsza lekcja dziś, w salonie, o osiemnastej. Nie spóźnij się.

Salazar skierował się do swojego pokoju nie czekając na odpowiedź, a za nim podążyło małe, białe stworzonko.

poniedziałek, 31 marca 2014

Informacja 2

To co prawda nie jest nowy rozdział, ale w końcu udało mi się wstawić szablon na bloga (wykonany przez Cyzię z cissy-graphics.blogspot.com). Jak wam się podoba? ;)

środa, 12 marca 2014

Rozdział 4

Wiem, wiem...zawaliłam, ale wena zupełnie ode mnie uciekła, zresztą nie tylko ona, bo czas też sobie nie odpuścił. Nie jestem zadowolona z rozdziału, ale postanowiłam go wstawić. No i na koniec chce jeszcze przeprosić za to jak bardzo beznadziejny on jest. Rozdział niebetowany.
***

Pociąg powoli wtoczył się na stację 9 3/4 , gdzie panował straszny rumor spowodowany przez rodziców czekających na swoje pociechy. Salazar stwierdził, że najwyższy czas przestać udawać, że śpi, co zaczął robić w połowie podróży mając dość wlepionych w siebie spojrzeń Ślizgonów, które nie pozwalały mu się skupić na tekście lektury. Dla niepoznaki przeciągnął się i udając zdezorientowanego rozejrzał się po przedziale, przyglądając się każdej osobie z osobna. Przysłuchując się cichym rozmowom, które toczyły się podczas jego "drzemki", dowiedział się, że najmniej uprzedzony do niego jest Blaise, który twierdził, że zanim się kogoś oceni trzeba go lepiej poznać. Daphne i Teodor nie określili się konkretnie, zdecydowanie byli typem ludzi, którzy najpierw obserwowali, potem wyciągali wnioski, a na koniec podejmowali decyzję. Pansy, natomiast, od razu stwierdziła, że to na pewno jakiś podstęp i Dumbledore go przysłał, żeby ich szpiegował i przeciągnął na jego stronę. Draco wypowiadał się najmniej, za pewne chcąc ukryć fakt o umowie jaka ich łączy. Spojrzał na siebie i skrzywił się wewnętrznie, zdecydowanie nie może wszędzie chodzić w szkolnych szatach. Wstał z siedzenia i otrzepał się z niewidzialnych pyłków, po czym skłonił się teatralnie.
- Wydaje mi się, że na mnie już pora. Dziękuję za udaną podróż. - delikatnym ruchem ręki rzucił na siebie zaklęcie kameleona, nie ruszając się jednak ani o krok. Ze złośliwym uśmiechem przyglądał się zaskoczonym minom wychowanków jego domu.
- Deportował się? - zapytała niepewnie Parkinson, rozglądając się ostrożnie po pomieszczeniu.
- Nie wiem, ale raczej go tu nie ma. - odpowiedziała Greengrass, również się rozglądając - Bardziej mnie zastanawia czemu przyszedł akurat tutaj.
- Co masz na myśli?
- Mógł pójść do kogokolwiek, a jednak przyszedł do Ślizgonów.
Salazara nudziły już ich rozmyślania, miał ochotę zdjąć z siebie te wszystkie zaklęcia i zająć się czymś bardziej produktywnym. Podszedł do młodego Malfoy'a i pociągnął go w stronę wyjścia ignorując zdziwione okrzyki reszty osób znajdujących się w przedziale. Szybko wypatrzył w tłumie Narcyzę, która rozglądała się za synem, starając się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia ludzi, którzy nie powstrzymywali się od plotkowania na temat jej rodziny. Draco najwidoczniej zorientował się kto go ciągnie i bardziej zdecydowanym krokiem podążył w stronę matki, witając się z nią krótko i łapiąc ją za ramię. Już po chwili znajdowali się w holu Malfoy Manor. Slytherin z ulgą zdjął z siebie zaklęcie kameleona, a po dostrzeżeniu zaskoczonego spojrzenia pani Malfoy, również to maskujące jego prawdziwy wygląd. Przyjrzał się uważnie kobiecie, która wyraźnie pobladła i opadła na kolana, patrząc z szokiem na osobę stojącą przed nią.
- To nie możliwe, on nie istnieje...on nie żyje. - Sal szybko znalazł się przy kobiecie i rzucił na nią zaklęcie pozbawiające przytomności. Dopiero teraz sobie przypomniał, że panieńskie nazwisko kobiety brzmiało Black. Za czasów szkolnych Lily nocami często przechadzał się po Hogwarcie i raz zdarzyło się, że usłyszał płacz dochodzący z jednej z łazienek. Nie wiele myśląc ruszył w tamtym kierunku, w końcu za czasów swojego życia był nauczycielem. Znalazł tam małą blondwłosą dziewczynkę, która leżała skulona na podłodze i płakała. Spędził całą noc rozmawiając z nią w między czasie przedstawił się jej, prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Nie przypuszczał, że ta mała, zagubiona osóbka stanie się dumną panią Malfoy.
- Co zrobiłeś mojej matce, Potter? I kim ty w ogóle jesteś? - Draco celował w niego różdżką z przerażeniem w oczach wpatrując się w człowieka, który stał przed nim.
- Spokojnie, Malfoy, po prostu twoja matka sobie trochę pośpi, a rozmowę a propos tego kim jestem odbędziemy jutro, kiedy już się obudzi i uspokoi. - westchnął zirytowany, przeczesując włosy palcami, gdyby to od niego zależało cała ta sytuacja nie miałaby miejsca. Oczywiście nie zamierzał chodzić po domu w zaklęciach maskujących, irytowały go, ale też chciał odwlekać wyjaśnienia tak długo jak to możliwe. Spokojnym krokiem podszedł do leżącej na podłodze kobiety i delikatnie ją podniósł.
- A teraz wskaż mi łaskawie jej pokój, chyba że chcesz żeby twoja mamusia spędziła noc na podłodze. - wykrzywił ironicznie usta, patrząc jak młody Malfoy opuszcza różdżkę i szybkim krokiem idzie w kierunku wschodniego skrzydła, po chwili ruszył za nim z zaciekawieniem rozglądając się po korytarzu. Portrety przodków wpatrywały się w niego z wahaniem, wyraźnie nie wiedziały jak zareagować na niespodziewanego gościa, postanowił je zignorować, w końcu nie mogły mu zrobić krzywdy. Chwile później stanęli przed drzwiami na których znajdowały się roślinne rzeźbienia, Draco dotknął ich swoją różdżką, a te się otworzyły. W środku znajdowało się bardzo dużo rzeźbionych mebli na widok których Salazar się skrzywił, nie żeby miał coś przeciwko, ale to była lekka przesada. Starając się zignorować wygląd pomieszczenia podszedł do łóżka na którym delikatnie ułożył kobietę i czym prędzej odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, miał skrytą nadzieję, że pokój w którym przyjdzie mu zamieszkać będzie w innym guście.
- Pokaż mi moją sypialnie. - nie przypuszczał, że w jego głosie będzie słychać aż takie zmęczenie. Syn Lucjusza przyjrzał mu się ostrożnie, jednak darował sobie niepotrzebne uwagi i tylko skinął głową, kierując się z powrotem w stronę z której przyszli, jednak po jakimś czasie skręcił w inny korytarz. Slytherin podążył za nim nawet nie starając się zliczyć ile jeszcze zakrętów minęli zanim znalazł się przed drzwiami pomieszczenia w którym miał spędzić resztę wakacji, tym razem były one zwykłe, bez rzeźbień. Zupełnie ignorując młodego Malfoy'a pchnął drzwi i wszedł do środka zatrzaskując je za sobą i zupełnie ignorując wygląd pomieszczenia opadł na łóżko prawie od razu zasypiając. Jutro przyjdzie czas na przemyślenie tego w jaki sposób powinien przeprowadzić rozmowę ze swoimi gospodarzami.


sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 3

Wiem...zawaliłam, ale nauczyciele stwierdzili, że mamy za dużo wolnego czasu (którego i tak nie mamy). Postanowiłam zrobić sobie prezencik urodzinowy i dodać rozdział, krótki bo krótki ale jest. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta. Rozdział niebetowany.
***
Uczta zakończyła się we względnym spokoju, gdyż żadne z jego "przyjaciół" nie starało się go więcej zagadywać bojąc się reakcji jaką mogą spowodować. Teraz nadszedł czas na realizację planu Salazara, który wraz z resztą uczniów kierował się w stronę powozów. Zatrzymał się gwałtownie, uderzając się otwartą dłonią w głowę czym zwrócił na siebie uwagę Granger i Weasley'a.

- Co się stało, stary?

- Zapomniałem zabrać Błyskawicę! - zawołał z udawanym przerażeniem - Muszę po nią wrócić...

- Pójdziemy z tobą. - zadecydowała Granger, zanim zdążył cokolwiek dodać.

- Oh...nie ma takiej potrzeby, sam sobie poradzę... - kiedy zauważył, że dziewczyna próbuje znowu się wtrącić szybko dodał: - Spokojnie, przecież na powozy są nałożone takie zaklęcia, że ostatni nie odjedzie do czasu aż wszyscy uczniowie nie opuszczą szkoły. Jedźcie beze mnie, spotkamy się albo w pociągu albo w wakacje. Nie martwcie się o mnie. Na razie!

Odbiegł od nich zanim któreś z nich zdołało go zatrzymać i schował się w najbliższej klasie za zakrętem. Odetchnął głęboko i wyciągnął z szaty Mapę Huncwotów, z delikatnym uśmiechem zaobserwował, że gryfoni ruszyli w stronę Błoni. Schował mapę, rzucił na siebie zaklęcie kameleona i szybkim krokiem udał się tam gdzie reszta uczniów. Kiedy dotarł na miejsce większość powozów już była zajęta, sam wsiadł do ostatniego, przeciągając się lekko i ze znudzeniem obserwując jak reszta ludzi stara się upchnąć jak najbliżej swoich przyjaciół. Nawet nie zauważył kiedy zasnął znużony tym wszystkim, obudził go dopiero bolesny upadek z ławki spowodowany gwałtownym hamowaniem testrali. Złorzecząc na nie wyczołgał się z powozu i obolały ruszył w stronę pociągu. Skrzywił się dostrzegając tłum, który zgromadził się przy każdym wejściu do pociągu. Stwierdził, że lepiej będzie poczekać aż wszyscy ulokują się w środku i potem poszukać jakiegoś wolnego miejsca. Nie przypuszczał, że kiedyś będzie mu brakowało dawnych czasów, kiedy to przejście do Londynu otwierały jednorożce tworząc swoimi rogami portal. To był piękny widok, jednak teraz piękne zwierzęta, które za czasów jego pierwszego życia pasły się na Błoniach Hogwartu, mieszkały zaszczute w Zakazanym Lesie. Otrząsając się ze swoich rozmyślań zauważył, że przy wejściu do jednego z wagonów Slytherinu zrobiło się pusto, więc ruszył w tamtą stronę . Teraz zostało mu już tylko znaleźć jakiś przedział, najlepiej pusty. Zaglądając do któregoś z kolei pomieszczenia, zauważył siedzącego tam Malfoy'a w towarzystwie czterech osób, przy czym rozpoznawał tylko dwie z nich. Postanawiając zabawić się trochę kosztem młodych ślizgonów wszedł do przedziału i zablokował drzwi zaklęciem siadając obok Dracona i zdejmując z siebie zaklęcie kameleona. Ślizgoni wyciągnęli różdżki i wycelowali w niego ze zdezorientowanymi minami.

- Po co te nerwy? Przybywam w pokoju. - uśmiechnął się do nich szeroko zupełnie ignorując, to że w każdej chwili może zostać przeklęty.

- Co tu robisz, Potter? - Malfoy spojrzał na niego zniesmaczony, zapewne zastanawiając się, co zmora jego życia robi w przedziale pełnym wychowanków domu Slytherina.

- A jak myślisz? - skrzywił się delikatnie - Chowam się przed Granger i Weasley'em.

- Czyżby mały Pottuś poszedł po rozum do głowy? - zapytała złośliwie Parkinson, wkładając swoją różdżkę za ucho.

- Bardzo możliwe, Pansy. - odpowiedział jej uprzejmie - Ale gdzie nasze maniery, wypadałoby się przedstawić. Harry James Potter, do państwa usług.

Przez chwilę zdawało mu się, że nikt mu nie odpowie, jednak po chwili została opuszczona kolejna różdżka.

- Daphne Greengrass, miło mi poznać. - blondwłosa dziewczyna skinęła mu delikatnie głową.

- Blaise Zabini, ale my się już znamy. - chłopak skrzywił się lekko.

- Teodor Nott. - kolejne skinięcie głową.

- Potter! Dalej nie odpowiedziałeś na pytanie. Co. tu. robisz? - Malfoy wyglądał na porządnie wkurzonego, więc postanowił go dłużej nie drażnić, co prawda czarodziej nie mógł mu nic zrobić, jednak nie zamierzał później wysłuchiwać przez całe wakacje jego zrzędzenia.

- Czy myślisz, że ta wkurzająca dwójeczka dałaby mi się tak po prostu oddalić z tobą na dworcu nie informując potem o niczym Dumbledore'a? Bo mi się wydaje, że to by była pierwsza rzecz jaka by im przyszła do głowy.

Po jego stwierdzeniu zapadła cisza, więc wyciągnął z kieszeni książkę napisaną przez jego babcię, Selenę Slytherin. Była jedyną osobą w rodzie, która opisała w jaki sposób przebiega uzyskiwanie harmonii pomiędzy magią umysłu a czarną magią. Prawdopodobnie była najlepszym teoretykiem magii jaki kiedykolwiek żył, niestety jej dzieła były zapisane w języku węży przez co nikt poza potomkami rodu Slytherina nie mógł ich odczytać.

- Mógłbyś przestać udawać, że czytasz i zwrócić na nas uwagę? - Parkinson przypatrywała mu się z irytacją na twarzy.

- Pragnę zauważyć, że nie udaję, a wy nie sprawiacie wrażenia osób, które mają ochotę porozmawiać, więc po prostu zająłem się sobą.

Po jego stwierdzeniu znowu zapadła cisza, która została przerwana przez pannę Greengrass.

- Co się stało, że już nie ufasz Dumbledore'owi?

Westchnął zirytowany i zamknął książkę.

- Dyrektora tak na prawdę nie obchodzi to w jaki sposób dotrze do celu. Wszystkich ludzi traktuje jak pionki, utrata kilku nie ma większego znaczenia o ile zbliża się do zwycięstwa. - skrzywił się - W dodatku przez niego zginął mój ojciec chrzestny, który powinien być bezpieczny.

Nie zwracając uwagi na ich reakcje ponownie zagłębił się w lekturze książki. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa sprawiły, że ślizgoni zaczęli się zastanawiać nad jego stanowiskiem w wojnie. W końcu jasne było, że nie jest po stronie dyrektora, ale po stronie Voldemorta również nie stanie...przynajmniej według nich.

piątek, 6 września 2013

Rozdział 2

W końcu udało mi się wymęczyć ten rozdział, nie jest co prawda tak długi jak ostatni, ale jest! Rozdział betowała Tańcząca.
***


Obudził się wcześniej niż reszta jego współdomowników, co zdecydowanie mu się spodobało, dzięki temu mógł spokojnie zająć łazienkę i nikt go nie będzie pospieszał jak, to miało miejsce zazwyczaj. Leniwie zwlekł się z łóżka i przeciągnął tak, że aż zatrzeszczało mu we wszystkich kościach. Powlekł się powoli do łazienki i skrzywił się widząc w odbiciu twarz Harry’ego Potter'a, niestety musiał jeszcze trochę wytrzymać wyglądając w ten sposób. W miarę szybko wykonał poranną toaletę i ubrał się w mundurek, pierwszą rzeczą jaką zrobi kiedy w końcu dotrze do Malfoy Manor będzie udanie się na zakupy.
Przeczesał włosy palcami i wyszedł z łazienki. Weasley w dalszym ciągu spał, a nawet
chrapał, gdyby mu zależało pewnie by go obudził, ale nie zależało. Spokojnym krokiem
ruszył do Pokoju Wspólnego i zauważył, że na kanapie przed kominkiem ktoś leży,
podszedł tam powoli i zauważył, że to Granger. Gdyby to była jakaś zwykła mugolaczka
zapewne by ją tak zostawił tak jak zrobił, to z Ronem, który był zbyt zaślepiony
Dumbledorem, ale ona była wyjątkowo mądra i mogła mu się kiedyś przydać.
Przyklęknął obok kanapy i delikatnie potrząsnął ramieniem dziewczyny. Patrzył jak
Hermiona zaczyna się powoli budzić, otwiera szeroko swoje orzechowe oczy
i przez moment patrzy na niego zdezorientowana.
- Harry? Co ty robisz w dormitorium dziewczyn? – słysząc, to pytanie westchnął i
przez chwilę się zastanawiał czy ona aby na pewno jest taka mądra.
- Jesteśmy w Pokoju Wspólnym, a ty spałaś na kanapie, więc postanowiłem Cię obudzić. –
wstał i spojrzał na nią z góry – Z pewnością chciałabyś się odświeżyć przed Ucztą Pożegnalną.
Salazar nie czekając na jej odpowiedź wyszedł z pomieszczenia, jak dla niego było tam za
dużo czerwieni i złota. Spacerując korytarzami Hogwartu rozmyślał o różnych rzeczach,
aż w końcu dotarło do niego, że o czymś zapomniał. Szybkim krokiem skierował się w stronę łazienki Jęczącej Marty i otworzył wejście do Komnaty Tajemnic. Za pomocą magii
bezróżdżkowej przelewitował się na sam dół tunelu i z irytacją spojrzał na kamienie,
które uniemożliwiały wejście do dalszej części komnaty, i przy okazji niszczyło jego misterną
pracę. Jednym ruchem ręki sprawił, że poszczególne kawałki wróciły na swoje miejsce,
a on mógł spokojnie iść dalej. W końcu stanął przed posągiem, który tak naprawdę nie
przedstawiał jego, tylko jego dziadka. Nie wiele osób o tym wiedziało, ale to właśnie jego
dziadek był najpotężniejszy w całym rodzie i to jego chciał przewyższyć, a żeby to zrobić jego oczy musiały stać się fioletowe.
- Przemów do mnie, najpotężniejszy Slytherinie. – wysyczał, a pomnik otworzył usta
umożliwiając wejście do legowiska bazyliszka i nie tylko, w środku znajdowała się również
część mieszkalna, w której zaszywał się kiedy nie chciał z nikim rozmawiać. Najpierw
postanowił przeszukać legowisko swojego zwierzątka. Zaczął przerzucać siano,
które miało zapewnić jej ciepło i już po chwili znalazł to czego szukał.
Kiedy odchodził ze szkoły zostawił w Komnacie jajo najpotężniejszego bazyliszka na świecie, właśnie trzymał w ręce jajo Kryształowego Bazyliszka, które samo w sobie przypominało kryształ. Specyficzne w tej odmianie jest to, że nawet łzy feniksa nie są w stanie uleczyć zadanych przez nie ran, niestety przez to ludzie zaczęli tępić te stworzenia,
nie wiedząc, że połknięcie łuski tego wyjątkowego bazyliszka jest lekarstwem.
Kiedy już je znalazł mógł ruszyć do swoich komnat, gdzie z tego co pamiętał ukrył swoją
różdżkę. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy po wejściu do części mieszkalnej
była cała masa kurzu, ale z drugiej strony, czego się spodziewał? W końcu nikt tu nie
przychodził od wieków, z tego, co udało mu się dowiedzieć wynikało, że żaden jego potomek nigdy nie znalazł tej części. Kolejne machnięcie ręką i w końcu wszystko wyglądało tak jak za czasów jego życia. Powoli zaczął przeglądać wszystkie szafki, jednak nie udało mu się nic znaleźć. W stanie skrajnej irytacji ruszył w stronę swojej biblioteki. Zaczął przeszukiwać regały przy okazji zabierając kilka książek, które chciał przeczytać. Dopiero kiedy zebrał już piętnaście tytułów dotarło do niego, że mógł ją po prostu przywołać, jednak to kilka lat spędzonych w tym życiu u mugoli odcisnęło na nim swoje piętno.
- Accio różdżka. – wyszeptał i już po chwili trzymał w ręku, piękną różdżkę, jedyną w swoim
rodzaju, w końcu pomagał przy jej tworzeniu. Wykonana z kości bazyliszka, 12 i ½ cala,
rdzeń ze skóry dementora, idealna do czarnej magii i magii umysłu. Po chwili przywołał
również specjalny pokrowiec ze skóry smoka, w którym ją schował i przymocował go do uda, sprawiając tym samym, że nikt nie mógł go zobaczyć. Spojrzał na zegarek znajdujący się w bibliotece i na chwilę zamarł, za 5 minut miała się rozpocząć uczta! Niby jako założyciel mógł się aportować na terenie Hogwartu, ale w okolicy Wielkiej Sali
na pewno było już pełno ludzi. Chyba, że przeniósłby się mając na sobie zaklęcie
kameleona albo w miejsce gdzie nikogo nie będzie. Obrócił się w miejscu i już po chwili był
w zapomnianym pomieszczeniu, które znajdowało się raptem 3 minuty od Wielkiej Sali i to
spacerkiem, więc ruszył powoli w stronę Sali, spokojnie wszedł do środka i usiadł przy stole
Gryffindoru, już po chwili przy jego boku znalazła się reszta Złotej Trójcy.
- Hej stary, czemu mnie nie obudziłeś? Przez ciebie prawie spóźniłem się na śniadanie. –
powiedział Weasley, wpatrując się w niego lekko wkurzonym wzrokiem.
- Wybacz, ale obudziłem się bardzo wcześnie i nie chciałem żebyś się zdenerwował. –
przywołał na twarz zbolałą minę – Naprawdę przepraszam Ron.
Salazar widział jak chłopak się wacha, ale po chwili ustępuje i kiwa głową na znak, że mu
wybacza. Wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak w tym momencie wstał
Dumbledore.
- Moi drodzy! Witam was na ostatniej uczcie w tym roku – dyrektor zamilkł na chwilę – z pewnością wielu z was słyszało o wydarzeniach, które miały miejsce w Ministerstwie

jeżeli kogoś interesują prawdziwe wydarzenia, a nie zwykłe plotki radzę porozmawiać z
osobami, które brały w nich udział. Na chwilę obecną, jednak myślę że bardziej interesuje
was kto wygrał Puchar Domów, jednakże w tym roku ze względu na współpracę wszystkich
domów puchar nie zostanie przyznany. Cieszcie się tą ucztą moi drodzy i do zobaczenia w
przyszłym roku szkolnym.
Dumbledore klasnął, a przybranie Sali zmieniło swoje kolory na barwy wszystkich czterech
domów, nad stołem nauczycielskim pojawił się herb Hogwartu. Salazar nie miał bladego
pojęcia, co dyrektor kombinował , ale na pewno nie zrobił tego bez powodu, w końcu jakby
nie spojrzeć zburzył wieloletnią tradycję. Sięgnął po dzbanek z sokiem dyniowym i nalał
sobie odrobinę, jeszcze tylko godzina i ruszą w drogę do domu, a Albus nie będzie miał na
niego żadnego wpływu. Na tą myśl uśmiechnął się pod nosem ściągając na siebie uwagę
Rona i Hermiony.
- Czy coś się stało, Harry? Wydajesz się być dzisiaj bardzo zadowolony. – dziewczyna patrzyła na niego zmartwiona, przez chwilę nie potrafił zrozumieć dlaczego, ale potem dotarło do
niego, że powinien być zrozpaczony utratą ojca chrzestnego.
- Ah…to nic takiego, po prostu dotarło do mnie, że w przyszłym roku nie zobaczymy już
Umbridge. – wypowiedział, to zdanie nad wyraz radośnie, po czym przybrał zasmuconą
minę – Ale nie zobaczymy też Syriusza.
Po jego ostatnim zdaniu zapadła cisza, żadne z jego „przyjaciół” nie wiedziało, co ma
powiedzieć dzięki czemu przez chwilę panowała cisza i mógł się skupić na swoich
rozważaniach. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że może mieć problem ze zgubieniem te
dwójki wkurzających Gryfonów, ale w końcu nie na darmo jedną z najbardziej cenionych
przez niego cech był spryt.