sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 3

Wiem...zawaliłam, ale nauczyciele stwierdzili, że mamy za dużo wolnego czasu (którego i tak nie mamy). Postanowiłam zrobić sobie prezencik urodzinowy i dodać rozdział, krótki bo krótki ale jest. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta. Rozdział niebetowany.
***
Uczta zakończyła się we względnym spokoju, gdyż żadne z jego "przyjaciół" nie starało się go więcej zagadywać bojąc się reakcji jaką mogą spowodować. Teraz nadszedł czas na realizację planu Salazara, który wraz z resztą uczniów kierował się w stronę powozów. Zatrzymał się gwałtownie, uderzając się otwartą dłonią w głowę czym zwrócił na siebie uwagę Granger i Weasley'a.

- Co się stało, stary?

- Zapomniałem zabrać Błyskawicę! - zawołał z udawanym przerażeniem - Muszę po nią wrócić...

- Pójdziemy z tobą. - zadecydowała Granger, zanim zdążył cokolwiek dodać.

- Oh...nie ma takiej potrzeby, sam sobie poradzę... - kiedy zauważył, że dziewczyna próbuje znowu się wtrącić szybko dodał: - Spokojnie, przecież na powozy są nałożone takie zaklęcia, że ostatni nie odjedzie do czasu aż wszyscy uczniowie nie opuszczą szkoły. Jedźcie beze mnie, spotkamy się albo w pociągu albo w wakacje. Nie martwcie się o mnie. Na razie!

Odbiegł od nich zanim któreś z nich zdołało go zatrzymać i schował się w najbliższej klasie za zakrętem. Odetchnął głęboko i wyciągnął z szaty Mapę Huncwotów, z delikatnym uśmiechem zaobserwował, że gryfoni ruszyli w stronę Błoni. Schował mapę, rzucił na siebie zaklęcie kameleona i szybkim krokiem udał się tam gdzie reszta uczniów. Kiedy dotarł na miejsce większość powozów już była zajęta, sam wsiadł do ostatniego, przeciągając się lekko i ze znudzeniem obserwując jak reszta ludzi stara się upchnąć jak najbliżej swoich przyjaciół. Nawet nie zauważył kiedy zasnął znużony tym wszystkim, obudził go dopiero bolesny upadek z ławki spowodowany gwałtownym hamowaniem testrali. Złorzecząc na nie wyczołgał się z powozu i obolały ruszył w stronę pociągu. Skrzywił się dostrzegając tłum, który zgromadził się przy każdym wejściu do pociągu. Stwierdził, że lepiej będzie poczekać aż wszyscy ulokują się w środku i potem poszukać jakiegoś wolnego miejsca. Nie przypuszczał, że kiedyś będzie mu brakowało dawnych czasów, kiedy to przejście do Londynu otwierały jednorożce tworząc swoimi rogami portal. To był piękny widok, jednak teraz piękne zwierzęta, które za czasów jego pierwszego życia pasły się na Błoniach Hogwartu, mieszkały zaszczute w Zakazanym Lesie. Otrząsając się ze swoich rozmyślań zauważył, że przy wejściu do jednego z wagonów Slytherinu zrobiło się pusto, więc ruszył w tamtą stronę . Teraz zostało mu już tylko znaleźć jakiś przedział, najlepiej pusty. Zaglądając do któregoś z kolei pomieszczenia, zauważył siedzącego tam Malfoy'a w towarzystwie czterech osób, przy czym rozpoznawał tylko dwie z nich. Postanawiając zabawić się trochę kosztem młodych ślizgonów wszedł do przedziału i zablokował drzwi zaklęciem siadając obok Dracona i zdejmując z siebie zaklęcie kameleona. Ślizgoni wyciągnęli różdżki i wycelowali w niego ze zdezorientowanymi minami.

- Po co te nerwy? Przybywam w pokoju. - uśmiechnął się do nich szeroko zupełnie ignorując, to że w każdej chwili może zostać przeklęty.

- Co tu robisz, Potter? - Malfoy spojrzał na niego zniesmaczony, zapewne zastanawiając się, co zmora jego życia robi w przedziale pełnym wychowanków domu Slytherina.

- A jak myślisz? - skrzywił się delikatnie - Chowam się przed Granger i Weasley'em.

- Czyżby mały Pottuś poszedł po rozum do głowy? - zapytała złośliwie Parkinson, wkładając swoją różdżkę za ucho.

- Bardzo możliwe, Pansy. - odpowiedział jej uprzejmie - Ale gdzie nasze maniery, wypadałoby się przedstawić. Harry James Potter, do państwa usług.

Przez chwilę zdawało mu się, że nikt mu nie odpowie, jednak po chwili została opuszczona kolejna różdżka.

- Daphne Greengrass, miło mi poznać. - blondwłosa dziewczyna skinęła mu delikatnie głową.

- Blaise Zabini, ale my się już znamy. - chłopak skrzywił się lekko.

- Teodor Nott. - kolejne skinięcie głową.

- Potter! Dalej nie odpowiedziałeś na pytanie. Co. tu. robisz? - Malfoy wyglądał na porządnie wkurzonego, więc postanowił go dłużej nie drażnić, co prawda czarodziej nie mógł mu nic zrobić, jednak nie zamierzał później wysłuchiwać przez całe wakacje jego zrzędzenia.

- Czy myślisz, że ta wkurzająca dwójeczka dałaby mi się tak po prostu oddalić z tobą na dworcu nie informując potem o niczym Dumbledore'a? Bo mi się wydaje, że to by była pierwsza rzecz jaka by im przyszła do głowy.

Po jego stwierdzeniu zapadła cisza, więc wyciągnął z kieszeni książkę napisaną przez jego babcię, Selenę Slytherin. Była jedyną osobą w rodzie, która opisała w jaki sposób przebiega uzyskiwanie harmonii pomiędzy magią umysłu a czarną magią. Prawdopodobnie była najlepszym teoretykiem magii jaki kiedykolwiek żył, niestety jej dzieła były zapisane w języku węży przez co nikt poza potomkami rodu Slytherina nie mógł ich odczytać.

- Mógłbyś przestać udawać, że czytasz i zwrócić na nas uwagę? - Parkinson przypatrywała mu się z irytacją na twarzy.

- Pragnę zauważyć, że nie udaję, a wy nie sprawiacie wrażenia osób, które mają ochotę porozmawiać, więc po prostu zająłem się sobą.

Po jego stwierdzeniu znowu zapadła cisza, która została przerwana przez pannę Greengrass.

- Co się stało, że już nie ufasz Dumbledore'owi?

Westchnął zirytowany i zamknął książkę.

- Dyrektora tak na prawdę nie obchodzi to w jaki sposób dotrze do celu. Wszystkich ludzi traktuje jak pionki, utrata kilku nie ma większego znaczenia o ile zbliża się do zwycięstwa. - skrzywił się - W dodatku przez niego zginął mój ojciec chrzestny, który powinien być bezpieczny.

Nie zwracając uwagi na ich reakcje ponownie zagłębił się w lekturze książki. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa sprawiły, że ślizgoni zaczęli się zastanawiać nad jego stanowiskiem w wojnie. W końcu jasne było, że nie jest po stronie dyrektora, ale po stronie Voldemorta również nie stanie...przynajmniej według nich.

piątek, 6 września 2013

Rozdział 2

W końcu udało mi się wymęczyć ten rozdział, nie jest co prawda tak długi jak ostatni, ale jest! Rozdział betowała Tańcząca.
***


Obudził się wcześniej niż reszta jego współdomowników, co zdecydowanie mu się spodobało, dzięki temu mógł spokojnie zająć łazienkę i nikt go nie będzie pospieszał jak, to miało miejsce zazwyczaj. Leniwie zwlekł się z łóżka i przeciągnął tak, że aż zatrzeszczało mu we wszystkich kościach. Powlekł się powoli do łazienki i skrzywił się widząc w odbiciu twarz Harry’ego Potter'a, niestety musiał jeszcze trochę wytrzymać wyglądając w ten sposób. W miarę szybko wykonał poranną toaletę i ubrał się w mundurek, pierwszą rzeczą jaką zrobi kiedy w końcu dotrze do Malfoy Manor będzie udanie się na zakupy.
Przeczesał włosy palcami i wyszedł z łazienki. Weasley w dalszym ciągu spał, a nawet
chrapał, gdyby mu zależało pewnie by go obudził, ale nie zależało. Spokojnym krokiem
ruszył do Pokoju Wspólnego i zauważył, że na kanapie przed kominkiem ktoś leży,
podszedł tam powoli i zauważył, że to Granger. Gdyby to była jakaś zwykła mugolaczka
zapewne by ją tak zostawił tak jak zrobił, to z Ronem, który był zbyt zaślepiony
Dumbledorem, ale ona była wyjątkowo mądra i mogła mu się kiedyś przydać.
Przyklęknął obok kanapy i delikatnie potrząsnął ramieniem dziewczyny. Patrzył jak
Hermiona zaczyna się powoli budzić, otwiera szeroko swoje orzechowe oczy
i przez moment patrzy na niego zdezorientowana.
- Harry? Co ty robisz w dormitorium dziewczyn? – słysząc, to pytanie westchnął i
przez chwilę się zastanawiał czy ona aby na pewno jest taka mądra.
- Jesteśmy w Pokoju Wspólnym, a ty spałaś na kanapie, więc postanowiłem Cię obudzić. –
wstał i spojrzał na nią z góry – Z pewnością chciałabyś się odświeżyć przed Ucztą Pożegnalną.
Salazar nie czekając na jej odpowiedź wyszedł z pomieszczenia, jak dla niego było tam za
dużo czerwieni i złota. Spacerując korytarzami Hogwartu rozmyślał o różnych rzeczach,
aż w końcu dotarło do niego, że o czymś zapomniał. Szybkim krokiem skierował się w stronę łazienki Jęczącej Marty i otworzył wejście do Komnaty Tajemnic. Za pomocą magii
bezróżdżkowej przelewitował się na sam dół tunelu i z irytacją spojrzał na kamienie,
które uniemożliwiały wejście do dalszej części komnaty, i przy okazji niszczyło jego misterną
pracę. Jednym ruchem ręki sprawił, że poszczególne kawałki wróciły na swoje miejsce,
a on mógł spokojnie iść dalej. W końcu stanął przed posągiem, który tak naprawdę nie
przedstawiał jego, tylko jego dziadka. Nie wiele osób o tym wiedziało, ale to właśnie jego
dziadek był najpotężniejszy w całym rodzie i to jego chciał przewyższyć, a żeby to zrobić jego oczy musiały stać się fioletowe.
- Przemów do mnie, najpotężniejszy Slytherinie. – wysyczał, a pomnik otworzył usta
umożliwiając wejście do legowiska bazyliszka i nie tylko, w środku znajdowała się również
część mieszkalna, w której zaszywał się kiedy nie chciał z nikim rozmawiać. Najpierw
postanowił przeszukać legowisko swojego zwierzątka. Zaczął przerzucać siano,
które miało zapewnić jej ciepło i już po chwili znalazł to czego szukał.
Kiedy odchodził ze szkoły zostawił w Komnacie jajo najpotężniejszego bazyliszka na świecie, właśnie trzymał w ręce jajo Kryształowego Bazyliszka, które samo w sobie przypominało kryształ. Specyficzne w tej odmianie jest to, że nawet łzy feniksa nie są w stanie uleczyć zadanych przez nie ran, niestety przez to ludzie zaczęli tępić te stworzenia,
nie wiedząc, że połknięcie łuski tego wyjątkowego bazyliszka jest lekarstwem.
Kiedy już je znalazł mógł ruszyć do swoich komnat, gdzie z tego co pamiętał ukrył swoją
różdżkę. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy po wejściu do części mieszkalnej
była cała masa kurzu, ale z drugiej strony, czego się spodziewał? W końcu nikt tu nie
przychodził od wieków, z tego, co udało mu się dowiedzieć wynikało, że żaden jego potomek nigdy nie znalazł tej części. Kolejne machnięcie ręką i w końcu wszystko wyglądało tak jak za czasów jego życia. Powoli zaczął przeglądać wszystkie szafki, jednak nie udało mu się nic znaleźć. W stanie skrajnej irytacji ruszył w stronę swojej biblioteki. Zaczął przeszukiwać regały przy okazji zabierając kilka książek, które chciał przeczytać. Dopiero kiedy zebrał już piętnaście tytułów dotarło do niego, że mógł ją po prostu przywołać, jednak to kilka lat spędzonych w tym życiu u mugoli odcisnęło na nim swoje piętno.
- Accio różdżka. – wyszeptał i już po chwili trzymał w ręku, piękną różdżkę, jedyną w swoim
rodzaju, w końcu pomagał przy jej tworzeniu. Wykonana z kości bazyliszka, 12 i ½ cala,
rdzeń ze skóry dementora, idealna do czarnej magii i magii umysłu. Po chwili przywołał
również specjalny pokrowiec ze skóry smoka, w którym ją schował i przymocował go do uda, sprawiając tym samym, że nikt nie mógł go zobaczyć. Spojrzał na zegarek znajdujący się w bibliotece i na chwilę zamarł, za 5 minut miała się rozpocząć uczta! Niby jako założyciel mógł się aportować na terenie Hogwartu, ale w okolicy Wielkiej Sali
na pewno było już pełno ludzi. Chyba, że przeniósłby się mając na sobie zaklęcie
kameleona albo w miejsce gdzie nikogo nie będzie. Obrócił się w miejscu i już po chwili był
w zapomnianym pomieszczeniu, które znajdowało się raptem 3 minuty od Wielkiej Sali i to
spacerkiem, więc ruszył powoli w stronę Sali, spokojnie wszedł do środka i usiadł przy stole
Gryffindoru, już po chwili przy jego boku znalazła się reszta Złotej Trójcy.
- Hej stary, czemu mnie nie obudziłeś? Przez ciebie prawie spóźniłem się na śniadanie. –
powiedział Weasley, wpatrując się w niego lekko wkurzonym wzrokiem.
- Wybacz, ale obudziłem się bardzo wcześnie i nie chciałem żebyś się zdenerwował. –
przywołał na twarz zbolałą minę – Naprawdę przepraszam Ron.
Salazar widział jak chłopak się wacha, ale po chwili ustępuje i kiwa głową na znak, że mu
wybacza. Wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak w tym momencie wstał
Dumbledore.
- Moi drodzy! Witam was na ostatniej uczcie w tym roku – dyrektor zamilkł na chwilę – z pewnością wielu z was słyszało o wydarzeniach, które miały miejsce w Ministerstwie

jeżeli kogoś interesują prawdziwe wydarzenia, a nie zwykłe plotki radzę porozmawiać z
osobami, które brały w nich udział. Na chwilę obecną, jednak myślę że bardziej interesuje
was kto wygrał Puchar Domów, jednakże w tym roku ze względu na współpracę wszystkich
domów puchar nie zostanie przyznany. Cieszcie się tą ucztą moi drodzy i do zobaczenia w
przyszłym roku szkolnym.
Dumbledore klasnął, a przybranie Sali zmieniło swoje kolory na barwy wszystkich czterech
domów, nad stołem nauczycielskim pojawił się herb Hogwartu. Salazar nie miał bladego
pojęcia, co dyrektor kombinował , ale na pewno nie zrobił tego bez powodu, w końcu jakby
nie spojrzeć zburzył wieloletnią tradycję. Sięgnął po dzbanek z sokiem dyniowym i nalał
sobie odrobinę, jeszcze tylko godzina i ruszą w drogę do domu, a Albus nie będzie miał na
niego żadnego wpływu. Na tą myśl uśmiechnął się pod nosem ściągając na siebie uwagę
Rona i Hermiony.
- Czy coś się stało, Harry? Wydajesz się być dzisiaj bardzo zadowolony. – dziewczyna patrzyła na niego zmartwiona, przez chwilę nie potrafił zrozumieć dlaczego, ale potem dotarło do
niego, że powinien być zrozpaczony utratą ojca chrzestnego.
- Ah…to nic takiego, po prostu dotarło do mnie, że w przyszłym roku nie zobaczymy już
Umbridge. – wypowiedział, to zdanie nad wyraz radośnie, po czym przybrał zasmuconą
minę – Ale nie zobaczymy też Syriusza.
Po jego ostatnim zdaniu zapadła cisza, żadne z jego „przyjaciół” nie wiedziało, co ma
powiedzieć dzięki czemu przez chwilę panowała cisza i mógł się skupić na swoich
rozważaniach. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że może mieć problem ze zgubieniem te
dwójki wkurzających Gryfonów, ale w końcu nie na darmo jedną z najbardziej cenionych
przez niego cech był spryt.
 

środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 1

 Wróciłam z wyjazdu i wena chyba też wróciła. Przed wami pierwszy rozdział! Betowała Tańcząca.
****
Nie wiedział co się z nim dzieje, każda najmniejsza komórka jego ciała płonęła niewyobrażalnym bólem. Czuł się jakby ktoś rozrywał jego mięśnie i łamał wszystkie kości. Jego umysł zalała ogromna ilość wspomnień wzmacniając cierpienie fizyczne, psychicznym. Kiedy wszystko nagle się skończyło, ostatnie wspomnienie ciągle nie chciało mu zniknąć sprzed oczu. Ciągle widział spetryfikowaną Lily Potter z nim szczelnie zamkniętym w jej ramionach oraz Dumbledore'a stojącego nad nimi z dobrotliwym uśmiechem wymawiającego "Oblivate". Głośne warknięcie wyrwało się z pomiędzy jego warg, jak ten starzec śmiał usunąć wspomnienia z jego poprzedniego życia! Skąd w ogóle się dowiedział, że miał się odrodzić jako potomek Lily, jego uroczej potomkini, której towarzyszył przez całe życie jako duch. No i oczywiście nie mógł zapomnieć o swoim potomku z rodu Gaunt'ów, jak tylko dorwie tego przeklętego dzieciaka w swoje ręce, to sprawi mu takie lanie, że na zawsze go popamięta. Powoli do jego nosa zaczął docierać zapach krwi, co uświadomiło mu, że powinien wstać się umyć, niestety znajdował się w dormitorium Gryffindoru, więc nie mógł tak po prostu przemaszerować przez cały pokój jak gdyby nigdy nic. Zirytowany machnął ręką, patrząc jak jego ciało przybiera kolor otoczenia, jak on uwielbiał magię bezróżdżkową, kolejne machnięcie i jego łóżko z powrotem było czyste. Teraz była kolej na niego, powoli zaczął się podnosić nasłuchując czy jego współlokatorzy czasem się nie obudzili. Na jego szczęście Gryfoni byli zbyt leniwi, żeby obudzić się tak późno w nocy i jeszcze kontaktować, co się dzieje, więc spokojnie prześliznął się do łazienki, jednak kiedy tylko zobaczył w lustrze swoje odbicie bardzo tego pożałował. Jego czarne, teraz już długie, włosy całe były oblepione czerwoną posoką tworząc makabryczny widok, z resztą ciała wcale nie było lepiej. Krzywiąc się zrzucił z siebie piżamę i z ulgą przyjął, że mimo krwi jego ciało wygląda tak samo jak kilkaset lat temu, gdyby również ta część zaklęcia Dropsa nie została złamana, chyba zrobiłby sobie krzywdę. Z cichym westchnięciem wszedł pod prysznic od razu odkręcając ciepłą wodę, czując jak obmywa jego ciało zaczął się powoli odprężać, jednak dopiero po 10 minutach postanowił w końcu się umyć. Ulga, którą poczuł w momencie, w którym każdy kawałek jego ciała był wyczyszczony była nie do opisania, bo oto nareszcie zmył z siebie wszystkie dowody, że kiedykolwiek był Harry'm Potter'em. Teraz znowu widział w lustrze odbicie prawdziwego siebie, Salazara Slytherin'a, a może jednak powinien podziękować swojemu głupiemu potomkowi, przecież to dzięki jego nieudolnemu opętaniu czar został złamany. Skrzywił się, no tak, mimo, że nie było już żadnego śladu, że był Wybrańcem, to na razie nie mógł się ujawnić przed Dumbledorem, ponieważ nie miał żadnych sprzymierzeńców. Kolejną sprawą było to, że zdecydowanie nie mógł spędzić wakacji u Dursley' ów będąc jednocześnie pod obserwacją Zakonu, to zdecydowanie krępowałoby jego działania, a do tego nie mógł dopuścić, najlepiej byłoby dla niego gdyby ukrył się u jakiejś rodziny, która nie popierała Dropsa i jednocześnie zgodziłaby się działać na jego warunkach. Musiał działać szybko, już za kilka godzin zacznie się uczta pożegnalna, na której niestety musiał się stawić, głupia tradycja wymyślona przez Godryka jako okazja do przyznania pucharu domów. Zachichotał na sam pomysł tego, co by zrobił stary Gryffindor gdyby się dowiedział, że Dom Lwa zdobywa puchar dzięki niemu, Królowi Węży! Rozbawiony tą myślą ruszył do pokoju owinięty jedynie ręcznikiem w pasie, szybko przemknął między łóżkami do swojego i otworzył kufer w celu znalezienia czegoś gustownego do ubrania, jednak bardzo się zawiódł, gdyż znalazł tylko stare ubrania po Dudley'u w tym momencie powróciła do niego cała irytacja. I ludzie śmieli mu się dziwić, że nienawidzi mugoli. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy są źli, ale większość  nich wolałaby pozbyć się czarodziei z tego świata, oczywiście gdyby wiedzieli o ich istnieniu. Zrezygnowany wyciągnął z kufra czarne spodnie i białą koszulę od mundurka, na chwilę obecną to były najlepsze rzeczy jakie miał. Teraz musiał jeszcze tylko namierzyć na Mapie Huncwotów swój cel, co nie powinno być trudne o ile nie znajdował się on w Pokoju Wspólnym, albo Pokoju Życzeń. Jednak szczęście mu dzisiaj wyjątkowo dopisywało, ponieważ odnalazł osobę, której szukał na Wieży Astronomicznej, gdzie za swoich czasów uwielbiał przesiadywać. W końcu nic tak nie przynosiło ukojenia duszy człowieka jak widok niezliczonej ilości gwiazd migoczących na niebie. Zdecydował się nie brać peleryny niewidki i spokojnie przejść korytarzami Hogwartu tak jak za czasów, kiedy był tu nauczycielem. Prawie zapomniał o tym, że musi zamaskować swój wygląd, w końcu nikt się nie zmienia w jedną noc. Spojrzał na siebie i zauważył, że ubranie jest na niego o wiele za duże, pewnie gdyby dalej był Potter'em nie zwróciłby na to żadnej uwagi, ale teraz zdecydowanie mu to przeszkadzało. Jednym ruchem różdżki dopasował mundurek do swojej sylwetki i nie przejmując się już zupełnie niczym udał się do wyjścia z Wieży Gryffindoru, na całe szczęście udało mu się nie obudzić Grubej Damy. Nadal nie potrafił zrozumieć po co Godryk na straży wejścia do Pokoju Wspólnego swojego domu postawił obraz, nie dziwił się, że dom jego starego przyjaciela ciągle był na ostatnim miejscu w walce o puchar skoro ta stara wariatka umiała głosem obudzić cały zamek. Postarał się dość szybko ulotnić z poza jej zasięgu słuchu, a kiedy już osiągnął odpowiednią odległość zwolnił i ruszył spacerkiem w stronę swojego celu. Kochał Hogwart bardziej niż cokolwiek innego na świecie, w końcu był on dowodem jego dawnej przyjaźni, która okazała się być bardziej fałszywa niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Pozostała trójka nie była w stanie zrozumieć jego obaw, przez lata patrzył jak do szkoły przybywa coraz mniej czystokrwistych, a coraz więcej szlam. Mimo, że za czasów swojego pierwszego życia był przeciwny mieszaniu krwi wiedział, że to nieuniknione jeżeli czarodzieje mają przetrwać. Tak na prawdę bardziej przerażało go, to że ich świat może zostać odkryty i zniszczony, chciał zrobić wszystko żeby do tego nie dopuścić, a najlepszym pomysłem wydawało się być zakazanie mugolakom nauki w nowopowstałej szkole magii. Jednak, to nie przekonania były powodem zniszczenia przyjaźni między Założycielami, a strach. Godryk, Rowena i Helga bali się potęgi rodu Slytherina, bali się ich niesamowitej zdolności do mistrzowskiego władania czarną magią oraz magią umysłu. Slytherinowie zawsze byli specyficzną rodziną, najciekawsze było, to że po kolorze oczu ludzie mogli poznać jaką magią władali. Ich naturalnym kolorem oczu była jasna zieleń, jednak jeśli władali czarną magią przybierały kolor czerwony, a jeżeli magią umysłu tęczówka przypominała kolorem zaklęcie uśmiercające. Dlatego też sam posiadał jedną w kolorze krwistej czerwieni, a drugą avadową, chociaż dążył do osiągnięcia mistrzostwa w obu rodzajach, co z kolei sprawiłoby, że jego oczy przybrałyby kolor fioletowy. Jego starsza siostra i brat byli mistrzami w magii umysłu, to od nich wszystkiego się nauczył, niestety nie wiedział, co się z nimi stało po jego śmierci. Rozmyślając o swoim rodzeństwie dotarł do Wieży Astronomicznej, musiał dobrze rozegraćtą rozmowę, jeżeli nie chciał być skazany na Dursleyów i nadzór Dropsa. Pewnym krokiem zaczął wspinać się po schodach i starając się zrobić jak najmniej hałasu wśliznął się za drzwi.
Na ziemi siedział blond włosy chłopak wpatrujący się w gwiazdy tęsknym wzrokiem. Dopiero teraz dostrzegł ból w oczach Ślizgona wynikający prawdopodobnie z tego, że jego ojciec został zamknięty w Azkabanie. Gdyby dalej był Potterem nigdy by się nie domyślił, że Malfoyowie mogą być zżytą rodziną, jednak teraz kiedy pamiętał jak sam się zachowywał publicznie wraz ze swoim rodzeństwem nie miał, co do tego wątpliwości. Wyciągnął różdżkę i wyczarował koc, w końcu musiał w jakiś sposób zacząć rozmowę. Powoli zbliżył się do chłopaka i zarzucił mu koc na ramiona, kucając obok i uśmiechając się delikatnie. Niebieskooki odskoczył od niego z prędkością światła zrywając się na równe nogi. Salazar nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem. Malfoy popatrzył na niego jakby zobaczył ducha, jednak po chwili się opanował i na jego twarz wróciła codzienna maska bez uczuć.
- Co tu robisz, Potter? Nie powinieneś być otoczony przez Gryfogłupków współczujących Ci utraty chrzestnego?
- Tak się składa, że szukam Ciebie, bo mam pewną propozycję, która może Cię zainteresować, a tak poza tym wątpię, żeby współczucie Gryfonów było szczere, ale to już osobna sprawa - powiedział wstając i opierając się plecami o murek.
- Propozycje? A co ty niby możesz mi zaproponować?
- Na przykład mógłbym wyciągnąć Twojego ojca z Azkabanu.
Pomiędzy nimi zapadła cisza. Slytherin przyglądał się mu z lekkim uśmiechem na twarzy, był prawie pewny, że wszystko skończy się tak jak zaplanował.
- Niby dlaczego miałbyś, to zrobić? Twoi mali, gryfońscy przyjaciele prawie zginęli w Ministerstwie i ty chcesz uwolnić jednego ze Śmierciożerców?!
- Przecież, to oczywiste, że nie zrobię tego za darmo - na jego twarzy ponownie zagościł złośliwy uśmiech.
- Powiem szczerze, mam dosyć ciągłej kontroli "kochanego" dyrektora. W zamian za uwolnienie Twojego ojca, żądam azylu w każdej, istniejącej rezydencji Malfoy'ów.
- Chcesz się schronić w domu Śmierciożercy? Ciebie już do końca powaliło, Potter!
Z ust zielonookiego wyrwał się zirytowany syk, w ułamku sekundy znalazł się obok blondyna przykładając mu różdżkę do gardła.
- Posłuchaj mnie uważnie, Malfoy, nie interesuje mnie, co o tym myślisz. Krótka odpowiedź: tak czy nie?
Salazar wyciągnął w stronę chłopaka prawą rękę, Draco wahał się tylko chwilę.
- Zgadzam się.
Uścisnął dłoń Władcy Węży, a ich ręce otoczyło zielone światło. Malfoy przez chwilę patrzył na to zszokowany, po czym odskoczył od drugiego chłopaka przyglądając mu się ostrożnie.
- Co mi zrobiłeś, Potter?
- Oh...nic takiego, to tylko magiczna przysięga. Jeżeli nie dotrzymasz swojej części umowy stracisz całą magię - przerwał na chwilę, jednak widząc, że Ślizgon gotuje się ze złości, dokończył - to samo, oczywiście, tyczy się też mnie.
- Co nie zmienia faktu, że zrobiłeś to bez mojej zgody!
- Jak to "bez"? Przecież uścisnąłeś moją dłoń.
Slytherin spojrzał Draconowi prosto w oczy i chłopakowi przez ułamek sekundy zdawało się, że jedna z jego tęczówek zmieniła kolor na czerwony,
 jednak kiedy niebieskooki przyjrzał się mu po raz drugi nie zauważył nic dziwnego, co sprawiło, że zwalił to na przywidzenie z powodu zmęczenia.
- Czy ktoś przyjdzie po Ciebie na peron?
- Moja matka, będziemy się aportować do Malfoy Manor.
- Świetnie! W takim razie wystarczy, że złapię Cie za rękaw.
- Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że raczej podejrzane będzie jeżeli Złoty Chłopiec, który nawiasem mówiąc jest moim wrogiem, aportuje się ze mną do domu.
- O to się nie martw, to już mój problem. Do zobaczenia na peronie.
Ignorując zdezorientowanego blondyna ruszył w drogę powrotną do dormitorium. Musiał się porządnie wyspać, bo jutro zapowiadał się dzień pełen wrażeń.   

środa, 31 lipca 2013

Informacja

Moi drodzy! Niestety, to nie jest kolejny rozdział, okazało się że przed wyjazdem mam sporo rzeczy do zrobienia. Postanowiłam dodać nowy rozdział hak wrócę, kto wie...może podczas wyjazdu uda mi się napisać dwa rozdziały? Życzę miłego wypoczynku!

czwartek, 18 lipca 2013

Prolog

Błyskawica rozświetliła nocne niebo.
W Zakazanym Lesie zawył wilk, a może wilkołak?
Była pełnia, dnia 23 czerwca.
Piętnastoletni chłopak z blizną na czole i wiecznie rozczochranymi włosami rzucał się na łóżku w spazmach bólu.
Nikt nie mógł przypuszczać, że w tę noc odzyska, to co czternaście lat temu zostało mu odebrane.