***
Uczta zakończyła się we względnym spokoju, gdyż żadne z jego "przyjaciół" nie starało się go więcej zagadywać bojąc się reakcji jaką mogą spowodować. Teraz nadszedł czas na realizację planu Salazara, który wraz z resztą uczniów kierował się w stronę powozów. Zatrzymał się gwałtownie, uderzając się otwartą dłonią w głowę czym zwrócił na siebie uwagę Granger i Weasley'a.- Co się stało, stary?
- Zapomniałem zabrać Błyskawicę! - zawołał z udawanym przerażeniem - Muszę po nią wrócić...
- Pójdziemy z tobą. - zadecydowała Granger, zanim zdążył cokolwiek dodać.
- Oh...nie ma takiej potrzeby, sam sobie poradzę... - kiedy zauważył, że dziewczyna próbuje znowu się wtrącić szybko dodał: - Spokojnie, przecież na powozy są nałożone takie zaklęcia, że ostatni nie odjedzie do czasu aż wszyscy uczniowie nie opuszczą szkoły. Jedźcie beze mnie, spotkamy się albo w pociągu albo w wakacje. Nie martwcie się o mnie. Na razie!
Odbiegł od nich zanim któreś z nich zdołało go zatrzymać i schował się w najbliższej klasie za zakrętem. Odetchnął głęboko i wyciągnął z szaty Mapę Huncwotów, z delikatnym uśmiechem zaobserwował, że gryfoni ruszyli w stronę Błoni. Schował mapę, rzucił na siebie zaklęcie kameleona i szybkim krokiem udał się tam gdzie reszta uczniów. Kiedy dotarł na miejsce większość powozów już była zajęta, sam wsiadł do ostatniego, przeciągając się lekko i ze znudzeniem obserwując jak reszta ludzi stara się upchnąć jak najbliżej swoich przyjaciół. Nawet nie zauważył kiedy zasnął znużony tym wszystkim, obudził go dopiero bolesny upadek z ławki spowodowany gwałtownym hamowaniem testrali. Złorzecząc na nie wyczołgał się z powozu i obolały ruszył w stronę pociągu. Skrzywił się dostrzegając tłum, który zgromadził się przy każdym wejściu do pociągu. Stwierdził, że lepiej będzie poczekać aż wszyscy ulokują się w środku i potem poszukać jakiegoś wolnego miejsca. Nie przypuszczał, że kiedyś będzie mu brakowało dawnych czasów, kiedy to przejście do Londynu otwierały jednorożce tworząc swoimi rogami portal. To był piękny widok, jednak teraz piękne zwierzęta, które za czasów jego pierwszego życia pasły się na Błoniach Hogwartu, mieszkały zaszczute w Zakazanym Lesie. Otrząsając się ze swoich rozmyślań zauważył, że przy wejściu do jednego z wagonów Slytherinu zrobiło się pusto, więc ruszył w tamtą stronę . Teraz zostało mu już tylko znaleźć jakiś przedział, najlepiej pusty. Zaglądając do któregoś z kolei pomieszczenia, zauważył siedzącego tam Malfoy'a w towarzystwie czterech osób, przy czym rozpoznawał tylko dwie z nich. Postanawiając zabawić się trochę kosztem młodych ślizgonów wszedł do przedziału i zablokował drzwi zaklęciem siadając obok Dracona i zdejmując z siebie zaklęcie kameleona. Ślizgoni wyciągnęli różdżki i wycelowali w niego ze zdezorientowanymi minami.
- Po co te nerwy? Przybywam w pokoju. - uśmiechnął się do nich szeroko zupełnie ignorując, to że w każdej chwili może zostać przeklęty.
- Co tu robisz, Potter? - Malfoy spojrzał na niego zniesmaczony, zapewne zastanawiając się, co zmora jego życia robi w przedziale pełnym wychowanków domu Slytherina.
- A jak myślisz? - skrzywił się delikatnie - Chowam się przed Granger i Weasley'em.
- Czyżby mały Pottuś poszedł po rozum do głowy? - zapytała złośliwie Parkinson, wkładając swoją różdżkę za ucho.
- Bardzo możliwe, Pansy. - odpowiedział jej uprzejmie - Ale gdzie nasze maniery, wypadałoby się przedstawić. Harry James Potter, do państwa usług.
Przez chwilę zdawało mu się, że nikt mu nie odpowie, jednak po chwili została opuszczona kolejna różdżka.
- Daphne Greengrass, miło mi poznać. - blondwłosa dziewczyna skinęła mu delikatnie głową.
- Blaise Zabini, ale my się już znamy. - chłopak skrzywił się lekko.
- Teodor Nott. - kolejne skinięcie głową.
- Potter! Dalej nie odpowiedziałeś na pytanie. Co. tu. robisz? - Malfoy wyglądał na porządnie wkurzonego, więc postanowił go dłużej nie drażnić, co prawda czarodziej nie mógł mu nic zrobić, jednak nie zamierzał później wysłuchiwać przez całe wakacje jego zrzędzenia.
- Czy myślisz, że ta wkurzająca dwójeczka dałaby mi się tak po prostu oddalić z tobą na dworcu nie informując potem o niczym Dumbledore'a? Bo mi się wydaje, że to by była pierwsza rzecz jaka by im przyszła do głowy.
Po jego stwierdzeniu zapadła cisza, więc wyciągnął z kieszeni książkę napisaną przez jego babcię, Selenę Slytherin. Była jedyną osobą w rodzie, która opisała w jaki sposób przebiega uzyskiwanie harmonii pomiędzy magią umysłu a czarną magią. Prawdopodobnie była najlepszym teoretykiem magii jaki kiedykolwiek żył, niestety jej dzieła były zapisane w języku węży przez co nikt poza potomkami rodu Slytherina nie mógł ich odczytać.
- Mógłbyś przestać udawać, że czytasz i zwrócić na nas uwagę? - Parkinson przypatrywała mu się z irytacją na twarzy.
- Pragnę zauważyć, że nie udaję, a wy nie sprawiacie wrażenia osób, które mają ochotę porozmawiać, więc po prostu zająłem się sobą.
Po jego stwierdzeniu znowu zapadła cisza, która została przerwana przez pannę Greengrass.
- Co się stało, że już nie ufasz Dumbledore'owi?
Westchnął zirytowany i zamknął książkę.
- Dyrektora tak na prawdę nie obchodzi to w jaki sposób dotrze do celu. Wszystkich ludzi traktuje jak pionki, utrata kilku nie ma większego znaczenia o ile zbliża się do zwycięstwa. - skrzywił się - W dodatku przez niego zginął mój ojciec chrzestny, który powinien być bezpieczny.
Nie zwracając uwagi na ich reakcje ponownie zagłębił się w lekturze książki. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa sprawiły, że ślizgoni zaczęli się zastanawiać nad jego stanowiskiem w wojnie. W końcu jasne było, że nie jest po stronie dyrektora, ale po stronie Voldemorta również nie stanie...przynajmniej według nich.